Dziennik odkrywcy w Face of Mankind

Witam! Chciałbym wam przybliżyć grę Face of Mankind oczami totalnego newba. Przedstawiona tutaj historia jest prawdziwa. Została tylko ubarwiona w epitety i inne gadki-szmatki, żeby stworzyć z tego formę dziennika. Zapraszam do komentowania, oceniania i sugestii. Nie wiem z jaką częstotliwością będą pojawiać się wpisy, na pewno z większą niż raz na miesiąc.

*******************

Dzień 1

Kochany pamiętni…. pfu!

To mój pierwszy wpis w dzienniku. Po kilku godzinnym locie, trafiłem wreszcie do Nowego Jorku, do Brooklynu.

Nie spodziewałem się tłumu, szczególnie w tak trudnych czasach. Rzeczywiście, takiego też nie było. Ze mną wysiadł tylko jeden pasażer, który nie był zbyt rozmowny. No nic, przecież nie będą tutaj stał i czekał nie wiadomo na co, no nie?

Udałem się do dzielnicy handlowej. Wszystko było takie inne; szare, brudne i puste – ja do tego nie przywykłem. Na PAD-a dostałem wiadomość. Ochrona płaci każdemu kto pokręci się w rejonie. To znaczy temu kto będzie stróżował. Zanim wybrałem się do Nowego Jorku czytałem doniesienia o około 40% liczbie przestępstw. Może dlatego nie było tak dużo ludzi? No nic, postałem chwilę. Nie było to chyba zbyt mądre, nie miałem broni, ale mamona zawsze się przyda. Od przybytku głowa nie boli, jak mawiała mamka. Tutejsza waluta, tak jak i w całym systemie, to UC – Universal Credits. No to postałem, postałem i jeśli można tak powiedzieć, to nabrałem doświadczenia. Przy okazji obcykałem kilka miejscówek. Na konto od razu przelano mi 4,8k UC. Zawsze to coś, a na start się przyda.

Chwilę później, poszedłem na górny poziom. Wreszcie spotkałem żywą duszę w tym opuszczonym przez wszystkich miejscu. Facet był ubrany, jakby był jakimś żołnierzem. Dawno, dawno temu, jeszcze przed tymi wszystkimi wynalazkami, grałem sobie Deus Exa. Tam było takie ugrupowanie UNATCO. No i od razu skojarzyłem go właśnie z takim żołnierzem. Powitał mnie, wymieniliśmy parę zdań i poszedłem.

Przez chwilę sam snułem się przez te brudne korytarze. Dopiero po chwili zauważyłem ogon. Nie wiem dlaczego, ale odniosłem wrażenie, że mnie śledził. Skręciłem w kilka zaułków i byłem pewny, że właśnie to robi. Nie żebym się bał, ale przestępczość 40%, ja nie mam broni i jestem sam. Zacząłem biec w stronę Vortex Gates, które pozwalają na przemieszczanie się między planetami. I wtedy ten co był z tyłu powiedział, żebym się zatrzymał. To był ten sam gość, który mnie przywitał. Zaczął mnie wypytywać, czy nie potrzebuję pomocy i takie sprawy. Ja z moim słabym angielskim jakąś się tam dogadywałem, zresztą sam mówił, że jest w porządku. A może mówił tak z grzeczności? Tak czy owak, zgodziłem się na pomoc. Byłem sam, w nowym i obcym mi miejscu. Co mi szkodzi? Przedstawił się jako Xyber Whitechain i powiedział, że wezwał już pomocników, którzy mi pomogą.

Należeli do frakcji Guardians of Mankind, a ten nowo poznany gość, był jej liderem. Poznałem jego pomocników, Home Made i ktoś jeszcze. Ten Home zapadł mi w pamięci, bo był z Danii i napisał mi nawet o tym po polsku „polska nie, dania tak”. Xyber powiedział mi, że jeśli chcę od nich pomocy, muszę do nich dołączyć. Tak też zrobiłem. Udałem się do apartamentu o którym nawet nie wiedziałem. Wyraziłem chęć dołączenia do frakcji. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Do mojego PAD-a został dołączony chat frakcji, a co tam zobaczyłem? To był chyba Home, napisał: „No, ciekawe czy nasz noob znajdzie drogę powrotną”. Nie mogłem się powstrzymać od wykorzystaniu nowej funkcji w moim PAD-zie i po chwili odpisałem „Masz rację, zgubiłem się”. Na serio, nie wiedziałem jak wrócić. Doszedłem do Vortex Gates i wyrzuciło mnie gdzieś na Manhattan. Na szczęście moi nowi towarzysze mnie zlokalizowali i dotarli do mnie.

Wróciłem z nimi na planetę Aurelia, gdzie mieli swoją siedzibę. Tam dostałem uzbrojenie i pierwszą broń – Zanathid 5 Inflex, kaliber 9mm – standard w galaktyce. Chwilę potem udałem się do domu aukcyjnego, gdzie zakupiłem Linner PP7 – karabin. Dostałem kilka porad od Xybera, głównie na temat zachowywania się. Mówił o Rules of Engagement, czyli o obronie koniecznej, strzelaj dopiero, gdy zrobi to ktoś inny. Mówił też o tym, żebym nie chodził z bronią w ręku, ponieważ może to być odebrana jako zagrożenie. W dodatku szybko zlokalizują mnie wieżyczki i mogę zginąć. Przestrzegł mnie też przed Kill on sight, czyli zwyrodniałych mordercach, poszukiwanych w całej galaktyce. Dzięki implantom, mogę rozróżnić, czy to wróg, czy przyjaciel. Jeśli wróg, to zazwyczaj właśnie oni, a wtedy mam dwa wyjścia: spiepr**ć lub walczyć. Polecił mi te drugie, bo od kilku lat trudno jest ich złapać - nie bez powodu.

Oprowadził mnie jeszcze po innych budynkach, a po drodze napotkaliśmy kilku ciekawych ludzi m.in.: szefa policji i senatora. Xyber zapoznał mnie z nimi, byli w porządku, takie miałem przynajmniej wrażenie. Później odbyliśmy sparing, kilka razy. Dawał mi fory, więc wygrywałem. Później nauczył mnie jak korzystać z medic paca. Wtedy przestał mnie traktować ulgowo i dostałem niezłe wciry. Zresztą, byłem tak zajęty walką, że zapomniałem go używać.

Umarłem… częściowo. Odrodziłem się w jakimś hm… pojemniku? Tak, chyba tak to można nazwać. Po śmierci wykorzystuję swojego klona, cud genetyki! Takich klonów mogę mieć 10, ale mogę je dokupić. Każdy klon kosztuje 250 UC. Następny sparing, odbyliśmy już na poważnie. Nie wiem jak to zrobił. Nazwał to jakimś chain shoots. Coś w ten deseń. Opierałem mu się przez 2 minuty i to z medic paciem! Ale nagle bęc i znowu pojawiłem się w pojemniku. Powiedział, że to lata praktyki, a on szkoli się już od 8 lat. Przy okazji wpadł do nas szef policji. Niestety, znowu wypadło mi z głowy, jak on się nazywał, ale był bardzo zabawny. Kilka razy udało mu się mnie rozbawić. Mimo że był kimś innym, podawał się za Bruce Wayne’a . Był policjantem, ale nie robił z siebie ważniaka. Zresztą, senator którego poznałem, też taki nie był, a zajmował zaszczytne miejsce. Głosowała przecież na niego galaktyka!

Poznałem dużo ciekawych ludzi i nauczyłem się bardzo dużo, ale byłem zmęczony. Udałem się na spoczynek.

***

PS: Xyber dał mi nowy implant na kolano. Odnawia życie o 2%. CZAD! Bajerancki gadżet. Dzięki temu, opierałem mu się na sparingu, dopóki nie zabrakło mi amunicji.

***

Na TV zobaczyłem, że moja organizacja jest w trakcie wojny. Jakiś FDC wypowiedział jej wojnę. Ale te „breaking news” nie były wcale takie „breaking”. To stare info. Teraz GoM są w wojnie z jakimś LED. Później dowiem się więcej, może pójdę na wojnę! Wkrótce będzie kolejny wpis, mam nadzieję.

***

Ah! Ja jestem Christopher Jensen, a to moja historia.

***

Dzień 4

Kolejne dni były wypełnione ciągłymi odkryciami. Moje kroki były z każdym dniem pewniejsze. Zwiedzając Aurelię, planetę moje frakcji, wpadłem do kościoła. Nie interesują mnie taka miejsca i nie żebym się nawracał, po prostu tak jak wyszło. House of Prayer, to kościół wielu religii. Służy głównie Guardianom na medytację, rozmyślanie, modlitwę i wyciszenie się. Jest uosobieniem pokojowej natury mojej frakcji.

W podziemiach natrafiłem na stacje wydobywcze i produkcyjne. Nie znałem się na tym specjalnie, ale zleciłem wydobycie wody i kilku innych surowców. Miałem trochę kasy, więc mogłem ją poświęcić na pierwsze koty za płoty. To wciąga jak hazard, straciłem na to dobre kilka tysięcy UC. W końcu się musiałem się opamiętać, ale od czasu do czasu wracam coś wydobyć i wyprodukować. Wracając, podziwiałem pięknie ośnieżone szczyty Aureli, ale były tam tylko kraty i pizgało jak nie wiem.

Gdy mój głód odkrywcy sięgnął zenitu, postanowiłem zwiedzić wszystko co było można. Swoją podróż, zacząłem od Manhattanu. Kręciło się tam już kilku kolesi z Syndykatów. Nie cierpię ich, banda pojeb* z kartoteką, z wielką chęcią Cię kropną, kiedy tylko stracisz czujność.

Poszedłem na dolne poziomy, mijałem terminal aukcyjny. Minąłem jedną rudowłosą i jakiegoś innego faceta. Gdy już miałem wchodzić na schody, oberwałem w plecy. Byłem w dość odsłoniętym miejscu, nie wiedziałem skąd padły strzały. Schowałem się za ścianą. To strzelała ta ruda. Obok niej stał ten facet, którego mijałem. Wychyliłem się , strzeliłem. Oberwała. Włączyłem implant na kolanie, chociaż wiedziałem, że za dużo mi nie pomoże, bo nie wziąłem ze sobą apteczki. Nie sądziłem, że ktoś mnie zaatakuje. Mężczyzna przez chwilę przyglądał się wymianie strzałów, dopiero kiedy zaczął strzelać w moją stronę, zrozumiałem że działali razem. Wezwałem pomoc. Był tylko Home, przybył jak najszybciej się dało. Jednak chwilę po wezwaniu pomocy, padłem. Na PAD-a dostałem namiary zabójcy, przesłałem je do security pad i tak jak sądziłem, nie był to zwykły przeciwnik, bo gdyby nim był, nie strzelałby z takim spokojem. To była niejaka Vertz, była już poszukiwana i na swoim koncie miała 300,000 Penatly Points, a to znaczy, że mordowała ile jej fabryka dała. Home też miał problem z jej zabiciem, jednak w końcu się z nią uporał. Później jeszcze kilka razy pojawiała się na Manhattanie.

Te spotkanie zatrzymało moje zapędy odkrywcy, wszystko przyjdzie samo, wrażam z doświadczeniem. Teraz, kiedy widzę kogoś biegnące w moją stronę z bronią w ręku, jestem w pogotowiu. To jest szkoła życia, nie ufaj nikomu, nie trać czujności, to przeżyjesz.

Wieczorem, kilka osób z mojej frakcji wzywało prośbę o wsparcie. Frakcja Mercenaries, jeszcze gorszych pojeb* od Syndykatów, zrobiła sobie mini-rajd na ludziach, którzy przyszli z pokojowymi zamiarami, chcieli handlować i pogadać w restauracji przy wodospadzie. Mimo niezbyt miłych doświadczeń, dołączyłem do nich.

Od razu wywiązała się walka. Nie była to normalna bitwa, walczyło w niej około 20 ludzi. Jak dla laika, było to zbyt dużo ogarnięcia, wszystko trwało tak szybko i było takie chaotyczne. Strzelałem, raz po raz. Czasami trafiałem wroga, czasami przyjaciela. Zdarza się, co gorsza, byliśmy ściśnięci między sobą. Mercenaries ścielili się gęsto, my też byliśmy już na wykończeniu, ale dostaliśmy wsparcie LED, galaktycznej policji. Większość z Mercenaries odpuściła, inne niedobitki dobijaliśmy jeszcze kilkadziesiąt minut, a inne zostały złapane przez LED i zaprowadzone do więzienia. Na konto, za udział w wyprawie, dostałem 30k, po odliczeniu wszystkich podatków i innych bajerów. Nie najgorzej.

Zacząłem bawić się w hackera. Najpierw zhackowałem barierę ochronną na Aureli. Jeśli coś poszłoby nie tak, frakcje do której należał hackowany obiekt, dowiedziałaby się o tym, a ja musiałbym albo chodzić w obstawie, albo dać sobie spokój. Home zaproponował, że jeśli coś pójdzie źle, to załatwi to na drodze dyplomatycznej, wolałem jednak nie sprawdzać jego umiejętności. Mam nadzieję, że Xyber będzie wyrozumiały, kiedy otrzyma taki komunikat. Będzie? Oby.

Nie jest to najtrudniejsze, są różne poziomy: low, medium i high. Na low mam 7 minut, na medium 6, a na high jeszcze mniej. W dodatku na tych wyższych poziomach, jest bardzo dużo węzłów alarmowych. Mamy dwa pulpity, na jednym są główne węzły. Kiedy klikniemy na główny węzeł, na drugim pulpicie pokazują się węzły głównego węzła. Musi utworzyć z nich „drogę”, a wtedy główny węzeł połączy się w kolejnym głównym węzłem i tak dopóki Ci się uda albo dopóki wpadniesz.

Jednak zbyt mocno zawierzyłem swoim umiejętnością hackerskim. Udałem się na Arcturus, „siedzibę” Mercenaries. To taki jakby statek, który kiedyś służył do handlowania i spotkań towarzyskich. Kiedyś, kiedy nazywał się DSS Yukon. Był w posiadaniu FDC, która pracowała nad pokojem w galaktyce. Pewnego dnia ex-generał FDC, zaatakował Yukon i z pomocą hackerów, stała się jego własnością. Zmienił jej nazwę na Arcturus. Nikt normalny teraz się tam nie zapuszcza, ale ja nie jestem normalny, a w tym wypadku, byłem nawet głupi.

Na całe szczęście, nikogo nie spotkałem. Szukałem czegoś z węzłem na niskim poziomie, co mogłoby mi posłużyć do nauki. Z nimi i tak mieliśmy wrogie stosunki, więc nie robiło to zbytniej różnicy. Zhackowałem pierwszy lepszy terminal, z którego uzyskałem dostęp do statystyk militarnych i ekonomicznych. Na pulpicie terminala, pojawiła nazwa frakcji, do której przynależy hacker. Usłyszałem strzały, musiał spadać.

To wrogo nastawiona frakcja…

Mam nadzieję, że nie włożyłem kija w mrowisko.

Kurde, fajnie to piszesz.

No ciekawe ;)

całkiem dobrze... tylko czemu brak przerw? Strasznie się czyta gdy trzeba co chwila ogarniać linijki tekstu.

Dzięki wszystkim.

@Pattrick

Myślałem nad tym wczoraj, ale postanowiłem odłożyć to na jutro, było dość późno. Czy teraz jest już lepiej?

Pewnie. Wcześniej tego nawet nie ruszałem, ale teraz z chęcią przeczytam i dam opinię w tym oto poście. :D

Super !

Dodałem nowy wpis

Świetne teksty, oba. Face of Mankind świetnie wspominam, najdłużej grałem w CMG, jedno z najlepszych community w jakim grałem (ze wszsytkich gierek w ogóle). :]

Największe emocje to jednak mimo wszystko wojny i walki o kontrole nad koloniami - nawet swego czasu zdarzyło mi się w jednej z takich bitw dowodzić Naszym plutonem bojowym CMG. :P

Bleh i Twoje posty bardzo mnie zachęciły do powrotu.

Pure fun

ja pamietam moje poczatki jako smuggler ;p i siedzenie w pace po 30 min co pare dni ;p potem wyklad w poliscji na temat "kiedy mozemy wyjac bron a kiedy stungun" trwajacy 1.5H (zakonczony egzaminem praktycznym pozwal na awans stopien wyzej w szeregach jednej z najlepszych gildi policyjnych) no i merc na wojnach :D to byla zabawa czasami konczylo sie gankami po 40 osob ale ogolnie gra fajna i mocno rozbudowana

Jest próba wskrzeszenia legendy :}

Face of Mankind: Fall of the Dominion - ja osobiście supportuje, bo w FoM'ie spędziłem ogrom czasu.

http://www.kickstart...of-the-dominion

Witam! Chciałbym wam przybliżyć grę Face of Mankind oczami totalnego newba. Przedstawiona tutaj historia jest prawdziwa. Została tylko ubarwiona w epitety i inne gadki-szmatki, żeby stworzyć z tego formę dziennika. Zapraszam do komentowania, oceniania i sugestii. Nie wiem z jaką częstotliwością będą pojawiać się wpisy, na pewno z większą niż raz na miesiąc.

*******************

Dzień 1

Kochany pamiętni…. pfu!

To mój pierwszy wpis w dzienniku. Po kilku godzinnym locie, trafiłem wreszcie do Nowego Jorku, do Brooklynu.

Nie spodziewałem się tłumu, szczególnie w tak trudnych czasach. Rzeczywiście, takiego też nie było. Ze mną wysiadł tylko jeden pasażer, który nie był zbyt rozmowny. No nic, przecież nie będą tutaj stał i czekał nie wiadomo na co, no nie?

Udałem się do dzielnicy handlowej. Wszystko było takie inne; szare, brudne i puste – ja do tego nie przywykłem. Na PAD-a dostałem wiadomość. Ochrona płaci każdemu kto pokręci się w rejonie. To znaczy temu kto będzie stróżował. Zanim wybrałem się do Nowego Jorku czytałem doniesienia o około 40% liczbie przestępstw. Może dlatego nie było tak dużo ludzi? No nic, postałem chwilę. Nie było to chyba zbyt mądre, nie miałem broni, ale mamona zawsze się przyda. Od przybytku głowa nie boli, jak mawiała mamka. Tutejsza waluta, tak jak i w całym systemie, to UC – Universal Credits. No to postałem, postałem i jeśli można tak powiedzieć, to nabrałem doświadczenia. Przy okazji obcykałem kilka miejscówek. Na konto od razu przelano mi 4,8k UC. Zawsze to coś, a na start się przyda.

Chwilę później, poszedłem na górny poziom. Wreszcie spotkałem żywą duszę w tym opuszczonym przez wszystkich miejscu. Facet był ubrany, jakby był jakimś żołnierzem. Dawno, dawno temu, jeszcze przed tymi wszystkimi wynalazkami, grałem sobie Deus Exa. Tam było takie ugrupowanie UNATCO. No i od razu skojarzyłem go właśnie z takim żołnierzem. Powitał mnie, wymieniliśmy parę zdań i poszedłem.

Przez chwilę sam snułem się przez te brudne korytarze. Dopiero po chwili zauważyłem ogon. Nie wiem dlaczego, ale odniosłem wrażenie, że mnie śledził. Skręciłem w kilka zaułków i byłem pewny, że właśnie to robi. Nie żebym się bał, ale przestępczość 40%, ja nie mam broni i jestem sam. Zacząłem biec w stronę Vortex Gates, które pozwalają na przemieszczanie się między planetami. I wtedy ten co był z tyłu powiedział, żebym się zatrzymał. To był ten sam gość, który mnie przywitał. Zaczął mnie wypytywać, czy nie potrzebuję pomocy i takie sprawy. Ja z moim słabym angielskim jakąś się tam dogadywałem, zresztą sam mówił, że jest w porządku. A może mówił tak z grzeczności? Tak czy owak, zgodziłem się na pomoc. Byłem sam, w nowym i obcym mi miejscu. Co mi szkodzi? Przedstawił się jako Xyber Whitechain i powiedział, że wezwał już pomocników, którzy mi pomogą.

Należeli do frakcji Guardians of Mankind, a ten nowo poznany gość, był jej liderem. Poznałem jego pomocników, Home Made i ktoś jeszcze. Ten Home zapadł mi w pamięci, bo był z Danii i napisał mi nawet o tym po polsku „polska nie, dania tak”. Xyber powiedział mi, że jeśli chcę od nich pomocy, muszę do nich dołączyć. Tak też zrobiłem. Udałem się do apartamentu o którym nawet nie wiedziałem. Wyraziłem chęć dołączenia do frakcji. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Do mojego PAD-a został dołączony chat frakcji, a co tam zobaczyłem? To był chyba Home, napisał: „No, ciekawe czy nasz noob znajdzie drogę powrotną”. Nie mogłem się powstrzymać od wykorzystaniu nowej funkcji w moim PAD-zie i po chwili odpisałem „Masz rację, zgubiłem się”. Na serio, nie wiedziałem jak wrócić. Doszedłem do Vortex Gates i wyrzuciło mnie gdzieś na Manhattan. Na szczęście moi nowi towarzysze mnie zlokalizowali i dotarli do mnie.

Wróciłem z nimi na planetę Aurelia, gdzie mieli swoją siedzibę. Tam dostałem uzbrojenie i pierwszą broń – Zanathid 5 Inflex, kaliber 9mm – standard w galaktyce. Chwilę potem udałem się do domu aukcyjnego, gdzie zakupiłem Linner PP7 – karabin. Dostałem kilka porad od Xybera, głównie na temat zachowywania się. Mówił o Rules of Engagement, czyli o obronie koniecznej, strzelaj dopiero, gdy zrobi to ktoś inny. Mówił też o tym, żebym nie chodził z bronią w ręku, ponieważ może to być odebrana jako zagrożenie. W dodatku szybko zlokalizują mnie wieżyczki i mogę zginąć. Przestrzegł mnie też przed Kill on sight, czyli zwyrodniałych mordercach, poszukiwanych w całej galaktyce. Dzięki implantom, mogę rozróżnić, czy to wróg, czy przyjaciel. Jeśli wróg, to zazwyczaj właśnie oni, a wtedy mam dwa wyjścia: spiepr**ć lub walczyć. Polecił mi te drugie, bo od kilku lat trudno jest ich złapać - nie bez powodu.

Oprowadził mnie jeszcze po innych budynkach, a po drodze napotkaliśmy kilku ciekawych ludzi m.in.: szefa policji i senatora. Xyber zapoznał mnie z nimi, byli w porządku, takie miałem przynajmniej wrażenie. Później odbyliśmy sparing, kilka razy. Dawał mi fory, więc wygrywałem. Później nauczył mnie jak korzystać z medic paca. Wtedy przestał mnie traktować ulgowo i dostałem niezłe wciry. Zresztą, byłem tak zajęty walką, że zapomniałem go używać.

Umarłem… częściowo. Odrodziłem się w jakimś hm… pojemniku? Tak, chyba tak to można nazwać. Po śmierci wykorzystuję swojego klona, cud genetyki! Takich klonów mogę mieć 10, ale mogę je dokupić. Każdy klon kosztuje 250 UC. Następny sparing, odbyliśmy już na poważnie. Nie wiem jak to zrobił. Nazwał to jakimś chain shoots. Coś w ten deseń. Opierałem mu się przez 2 minuty i to z medic paciem! Ale nagle bęc i znowu pojawiłem się w pojemniku. Powiedział, że to lata praktyki, a on szkoli się już od 8 lat. Przy okazji wpadł do nas szef policji. Niestety, znowu wypadło mi z głowy, jak on się nazywał, ale był bardzo zabawny. Kilka razy udało mu się mnie rozbawić. Mimo że był kimś innym, podawał się za Bruce Wayne’a . Był policjantem, ale nie robił z siebie ważniaka. Zresztą, senator którego poznałem, też taki nie był, a zajmował zaszczytne miejsce. Głosowała przecież na niego galaktyka!

Poznałem dużo ciekawych ludzi i nauczyłem się bardzo dużo, ale byłem zmęczony. Udałem się na spoczynek.

***

PS: Xyber dał mi nowy implant na kolano. Odnawia życie o 2%. CZAD! Bajerancki gadżet. Dzięki temu, opierałem mu się na sparingu, dopóki nie zabrakło mi amunicji.

***

Na TV zobaczyłem, że moja organizacja jest w trakcie wojny. Jakiś FDC wypowiedział jej wojnę. Ale te „breaking news” nie były wcale takie „breaking”. To stare info. Teraz GoM są w wojnie z jakimś LED. Później dowiem się więcej, może pójdę na wojnę! Wkrótce będzie kolejny wpis, mam nadzieję.

***

Ah! Ja jestem Christopher Jensen, a to moja historia.

***

Dzień 4

Kolejne dni były wypełnione ciągłymi odkryciami. Moje kroki były z każdym dniem pewniejsze. Zwiedzając Aurelię, planetę moje frakcji, wpadłem do kościoła. Nie interesują mnie taka miejsca i nie żebym się nawracał, po prostu tak jak wyszło. House of Prayer, to kościół wielu religii. Służy głównie Guardianom na medytację, rozmyślanie, modlitwę i wyciszenie się. Jest uosobieniem pokojowej natury mojej frakcji.

W podziemiach natrafiłem na stacje wydobywcze i produkcyjne. Nie znałem się na tym specjalnie, ale zleciłem wydobycie wody i kilku innych surowców. Miałem trochę kasy, więc mogłem ją poświęcić na pierwsze koty za płoty. To wciąga jak hazard, straciłem na to dobre kilka tysięcy UC. W końcu się musiałem się opamiętać, ale od czasu do czasu wracam coś wydobyć i wyprodukować. Wracając, podziwiałem pięknie ośnieżone szczyty Aureli, ale były tam tylko kraty i pizgało jak nie wiem.

Gdy mój głód odkrywcy sięgnął zenitu, postanowiłem zwiedzić wszystko co było można. Swoją podróż, zacząłem od Manhattanu. Kręciło się tam już kilku kolesi z Syndykatów. Nie cierpię ich, banda pojeb* z kartoteką, z wielką chęcią Cię kropną, kiedy tylko stracisz czujność.

Poszedłem na dolne poziomy, mijałem terminal aukcyjny. Minąłem jedną rudowłosą i jakiegoś innego faceta. Gdy już miałem wchodzić na schody, oberwałem w plecy. Byłem w dość odsłoniętym miejscu, nie wiedziałem skąd padły strzały. Schowałem się za ścianą. To strzelała ta ruda. Obok niej stał ten facet, którego mijałem. Wychyliłem się , strzeliłem. Oberwała. Włączyłem implant na kolanie, chociaż wiedziałem, że za dużo mi nie pomoże, bo nie wziąłem ze sobą apteczki. Nie sądziłem, że ktoś mnie zaatakuje. Mężczyzna przez chwilę przyglądał się wymianie strzałów, dopiero kiedy zaczął strzelać w moją stronę, zrozumiałem że działali razem. Wezwałem pomoc. Był tylko Home, przybył jak najszybciej się dało. Jednak chwilę po wezwaniu pomocy, padłem. Na PAD-a dostałem namiary zabójcy, przesłałem je do security pad i tak jak sądziłem, nie był to zwykły przeciwnik, bo gdyby nim był, nie strzelałby z takim spokojem. To była niejaka Vertz, była już poszukiwana i na swoim koncie miała 300,000 Penatly Points, a to znaczy, że mordowała ile jej fabryka dała. Home też miał problem z jej zabiciem, jednak w końcu się z nią uporał. Później jeszcze kilka razy pojawiała się na Manhattanie.

Te spotkanie zatrzymało moje zapędy odkrywcy, wszystko przyjdzie samo, wrażam z doświadczeniem. Teraz, kiedy widzę kogoś biegnące w moją stronę z bronią w ręku, jestem w pogotowiu. To jest szkoła życia, nie ufaj nikomu, nie trać czujności, to przeżyjesz.

Wieczorem, kilka osób z mojej frakcji wzywało prośbę o wsparcie. Frakcja Mercenaries, jeszcze gorszych pojeb* od Syndykatów, zrobiła sobie mini-rajd na ludziach, którzy przyszli z pokojowymi zamiarami, chcieli handlować i pogadać w restauracji przy wodospadzie. Mimo niezbyt miłych doświadczeń, dołączyłem do nich.

Od razu wywiązała się walka. Nie była to normalna bitwa, walczyło w niej około 20 ludzi. Jak dla laika, było to zbyt dużo ogarnięcia, wszystko trwało tak szybko i było takie chaotyczne. Strzelałem, raz po raz. Czasami trafiałem wroga, czasami przyjaciela. Zdarza się, co gorsza, byliśmy ściśnięci między sobą. Mercenaries ścielili się gęsto, my też byliśmy już na wykończeniu, ale dostaliśmy wsparcie LED, galaktycznej policji. Większość z Mercenaries odpuściła, inne niedobitki dobijaliśmy jeszcze kilkadziesiąt minut, a inne zostały złapane przez LED i zaprowadzone do więzienia. Na konto, za udział w wyprawie, dostałem 30k, po odliczeniu wszystkich podatków i innych bajerów. Nie najgorzej.

Zacząłem bawić się w hackera. Najpierw zhackowałem barierę ochronną na Aureli. Jeśli coś poszłoby nie tak, frakcje do której należał hackowany obiekt, dowiedziałaby się o tym, a ja musiałbym albo chodzić w obstawie, albo dać sobie spokój. Home zaproponował, że jeśli coś pójdzie źle, to załatwi to na drodze dyplomatycznej, wolałem jednak nie sprawdzać jego umiejętności. Mam nadzieję, że Xyber będzie wyrozumiały, kiedy otrzyma taki komunikat. Będzie? Oby.

Nie jest to najtrudniejsze, są różne poziomy: low, medium i high. Na low mam 7 minut, na medium 6, a na high jeszcze mniej. W dodatku na tych wyższych poziomach, jest bardzo dużo węzłów alarmowych. Mamy dwa pulpity, na jednym są główne węzły. Kiedy klikniemy na główny węzeł, na drugim pulpicie pokazują się węzły głównego węzła. Musi utworzyć z nich „drogę”, a wtedy główny węzeł połączy się w kolejnym głównym węzłem i tak dopóki Ci się uda albo dopóki wpadniesz.

Jednak zbyt mocno zawierzyłem swoim umiejętnością hackerskim. Udałem się na Arcturus, „siedzibę” Mercenaries. To taki jakby statek, który kiedyś służył do handlowania i spotkań towarzyskich. Kiedyś, kiedy nazywał się DSS Yukon. Był w posiadaniu FDC, która pracowała nad pokojem w galaktyce. Pewnego dnia ex-generał FDC, zaatakował Yukon i z pomocą hackerów, stała się jego własnością. Zmienił jej nazwę na Arcturus. Nikt normalny teraz się tam nie zapuszcza, ale ja nie jestem normalny, a w tym wypadku, byłem nawet głupi.

Na całe szczęście, nikogo nie spotkałem. Szukałem czegoś z węzłem na niskim poziomie, co mogłoby mi posłużyć do nauki. Z nimi i tak mieliśmy wrogie stosunki, więc nie robiło to zbytniej różnicy. Zhackowałem pierwszy lepszy terminal, z którego uzyskałem dostęp do statystyk militarnych i ekonomicznych. Na pulpicie terminala, pojawiła nazwa frakcji, do której przynależy hacker. Usłyszałem strzały, musiał spadać.

To wrogo nastawiona frakcja…

Mam nadzieję, że nie włożyłem kija w mrowisko.