Hands-on: Vindictus

201009190009.jpg

Pierwsza część raportu z open bety Vindictusa - opis wczesnej fazy gry; do 12 poziomu.

Sama rozgrywka dość mocno odbiega od tego, do czego przyzwyczaili nas twórcy MMORPGów. Po pierwsze - brak otwartego świata. Miasto, w którym zaczynamy naszą przygodę przypomina bardziej lobby, niż faktyczne uniwersum. Do dyspozycji mamy kilka sklepów, domków, w których dostajemy różnorakie zadania i port. Co ciekawe, w Vindictusie nie ma „standardowych” NPC’ów, tj. postaci po krótce przypominające naszą, do których możemy podejść i zamienić kilka zdań. Wszystkie postacie poboczne, bowiem to dwuwymiarowe portrety na tle trójwymiarowych wnętrz. Brzmi abstrakcyjnie? Bynajmniej, jednak w praktyce całość sprawdza się doskonale. Dzięki takiemu systemowi, nie raz będziemy świadkami dyskusji postaci pobocznych (między sobą), co jest znakomitym materiałem pod ciekawie opowiedzianą historię. Oprócz pisanych dialogów, podczas każdej rozmowy przyjdzie nam posłuchać im towarzyszących odgłosów - na przykład, jeżeli z dialogu wynika, iż ktoś wychodzi, usłyszymy kroki, następnie otwierane i zatrzaskiwane drzwi. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, system sprawdza się rewelacyjnie, słowo.

201009190010.jpg

Oprócz wspomnianych już sklepów niejednokrotnie odwiedzimy kowala czy płatnerza, u którego w nieskomplikowany sposób dobędziemy nowego oręża czy pancerza. System rzemiosła jest bardzo uproszczony i niewart dłuższych rozważań. Chcąc, nie chcąc – nie craft, a walka jest meritum Vindictusa.

Bardziej dynamiczna część Vindictusa, to w skrócie szereg rajdów, w których masowo wycinamy różnej maści monstra i bossy. Większość lokacji odblokowujemy przy pomocy kolejno zdobywanych poziomów doświadczenia, więc im wyższy jest nasz level, tym więcej mamy do roboty. Do „lokacji” tych musimy się jednak jakoś dostać i tu z pomocą przychodzą nasze łajby. Te, to tak naprawdę zwykłe, maksymalnie czteroosobowe pokoje, które możemy zakładać, lub dołączać do już istniejących. Nim jednak odcumujemy nasz pokaźnych rozmiarów kuter, musimy wybrać stosowną misję i doń ustawienia. Oprócz systemu prostych achievementów, których chęć wykonania deklarujemy na początku, możemy wybrać poziom trudności czy liczebność załogi. Ciekawym jest, iż poziomy zmieniają się pod wpływem ustawień, które wybierzemy. Liczba kombinacji ustawień jest oczywiście ograniczona, lecz w wypadku Vindictusa lepiej nie chodzić kilkukrotnie po mocno utartych już szlakach. Chwilę oczekiwania na kamratów można umilić sobie rozwalając co się da, rzucając czym się da i tnąc wszystko na swej drodze. Twórcy, bowiem bezlitośnie bawią się fizyką, dając nam do dyspozycji pokaźny arsenał dyń, skrzynek, beczek, wideł, ryb, kostek i tuzina innych przedmiotów, z których każdy możemy przeciąć, rozwalić lub przesunąć. Silnikowi nie można zarzucić chirurgicznej precyzji, choć będziemy widzieć strugi krwi, gdy tniemy, a ciała rzucanych przez nas przeciwników polecą w wyznaczonym kierunku.

201009180006.jpg

Po zebraniu odpowiedniej ekipy przychodzi nam obejrzeć kiczowaty nieco opening, ukazujący każdą postać z osobna, machającą niczym "rodziny" w show Strasburgera. Po krótkim loadingu w końcu ukazują nam się wnętrza instancji i zaczynamy właściwą rozgrywkę. Systemu walki w Vindictusie nie powstydziłby się najlepszy azjatycki slasher. Oprócz ciosów: słabego (LPM) i mocnego (PPM), przecinków możemy rzucać na prawo i lewo, kopać, ciąć, łapać i okładać pięścią po brzuchu czy wgniatać w ściany. Ponadto ciosy standardowe łączyć możemy w standardowe combosy, np.: LPM-LPM-PPM to cios zupełnie inny niż LPM-LPM-LPM-PPM czy LPM-PPM. Po krótkim rozeznaniu zaczniemy zauważać istotnie najskuteczniejsze kombinacje, które nie dość, że lepiej wyglądają, to nie raz urwą kilka sekund z najlepszego czasu danej instancji. Przykładowo:, gdy przeciw nam na czele chmary pająków biegnie pokaźnych rozmiarów gnoll, o wiele lepiej jest złapać i cisnąć nim w pajęczaki, niż marnować cenną staminę kilkunastokrotnie tnąc dokoła. Oprócz zwykłych ciosów podwójnym lub pojedynczym ostrzem, możemy ciskać małymi ładunkami wybuchowymi czy oszczepami. Kombinacji stylów walki jest naprawdę wiele, a opowiadam jedynie o walce ze standardowymi przeciwnikami. Boss, z którym mierzymy się na końcu każdej instancji wymaga zupełnie innej techniki. Niejednokrotnie dobrze jest trzymać słabszych przeciwników blisko za plecami, by ten silniejszy po prostu zmiótł ich w czasie szarży. Często przydatne stają się też rozścielone gęsto beczki, które mogą chwilowo ogłuszyć naszego oponenta. Słabego systemu walki Vindictusowi zarzucić na pewno nie można.

201009190002.jpg

Co można mu jednak zarzucić, to na pewno monotonność i liniowość. Mimo, że wczesna open beta pokazała tylko część rozgrywki, nie można ustrzec się wrażenia, że przez kolejne kilkanaście poziomów będziemy robić dokładnie to samo, tyle, że w innych lokacjach. W takiej sytuacji nawet świetny system walki i innowacyjne, acz doskonałe dialogi nie uchronią nas przed chronicznymi napadami ziewania.

Vindictus póki co zawiódł moje wygórowane oczekiwania. Zrobił to jednak w sposób przyjemny i przystępny, kradnąc skrawek mego serca i nie oddając po dziś dzień. Vindi bowiem, choć nie uzależnia, a zabawy jednorazowo oferuje maksymalnie do godzin dwóch, nieustannie tworzy wrażenie doskonałego dodatku do TeamSpeaka czy Ventrilo na długie zimowe wieczory.

201009190006.jpg

P.S.

Dalsza część jak dojdę.

Gwizdnąłeś mi materiał :). A pozatym spoko, tylko o skillach zapomniałeś.

Ja również się rozczarowałem... Jeszcze te lagi w instancjach, to masakra

Ja również się rozczarowałem... Jeszcze te lagi w instancjach, to masakra

A ja myślę, że jesteśmy światkami pewnego przełomu, ponieważ zaczynają wychodzić gry które nie leżą w schemacie setek nudnych koreańskich gier masowego rażenia, których już nie chce się człowiekowi nawet ściągać.

Owszem zgodzę się, że w Vindictus po jakimś czasie można zacząć ziewać, bo jednak rozgrywka w kółko polega na tym samym. Ja ziewać nie zacząłem, bo jednak dynamika walki jest świetna i szukając dobrej rzezi, człowiek ma to, czego pragnął.

Natomiast zauważcie, że ta gra tak odbiega od tego, co do tej pory widzieliśmy i ma tak odmienne założenia, że nie do końca możemy mówić o niej jako o MMO. Ja bym ją określił jako Massive Multiplayer Action game (MMA)i w tym świetle gra wygląda już zupełnie inaczej. Jeśli jest to gra dla miłośników zręcznościówek w stylu Prince of Persia wrzucona w ramy "massowego online", to ja taki pomysł kupuje. W końcu pojedynku takiego, jak solo oraz potem w grupie z czerwonym bossem gnoli nie miałem w żadnej grze mmo.

Podsumowując, chciałem powiedzieć, że ja na europejską betę czekam i bardzo chętnie w nią zagram, ale nie pod kątem porównywania Vindictusa do Wowa, Aiona czy innych gier z wielkim światem i milionem opcji, ale pod kątem gry w której świetnie miażdży się setki wrogów, emocjonująco walczy się z bosami, jest jako taki craft, historia i rozwój postaci.

Vindictus podobnie jak i zbliżony dynamiką Divine Souls rynku nie zawojują, ale otwierają nasze umysły na więcej podobnych gier, gdyż moim zdaniem z tak dynamicznym systemem walki, rozbudowana gra z otwartym światem może walczyć o najwyższe laury.

Robienie kolejnych instancji w 4 osobowym party nie ma nic wspólnego z grą typu MASSIVE multiplayer, jest to slasher z trybem kooperacji.

Nie można łykać wszystkiego, co producenci piszą o swoich grach, jak pelikany. Już nie raz mieliśmy "Next-gen mmo, hybrid mmo, czy po prostu łatkę gry mmo".

Zresztą PlainLazy w swojej pracy też o tym wspomniał, że mamy tutaj graficzne lobby(miasto, w którym widzimy graczy/bierzemy questy) i instancje, które co ciekawe hostujemy sami - czyli tak jak, np w GuildWars. W tym przypadku o grze mmo nie ma mowy.

Sam tekst czyta się dobrze.

Robienie kolejnych instancji w 4 osobowym party nie ma nic wspólnego z grą typu MASSIVE multiplayer, jest to slasher z trybem kooperacji.Nie można łykać wszystkiego, co producenci piszą o swoich grach, jak pelikany. Już nie raz mieliśmy "Next-gen mmo, hybrid mmo, czy po prostu łatkę gry mmo".Zresztą PlainLazy w swojej pracy też o tym wspomniał, że mamy tutaj graficzne lobby(miasto, w którym widzimy graczy/bierzemy questy) i instancje, które co ciekawe hostujemy sami - czyli tak jak, np w GuildWars. W tym przypadku o grze mmo nie ma mowy.Sam tekst czyta się dobrze.

Może i technicznie tak ale ludzie przyzwyczaili się do mówienia o grach w których wszyscy współegzystują (nawet w graficznym lobby na 200 channelach) jako o MMO czyli massive multiplayer.

Moim zdaniem ważniejsze jest to co ta gra podkreśla w sferze prowadzenia postaci w instancji. W kwestii świata można oczywiście marudzić, że wszystko już widzieliśmy, jednak dynamika walki zdecydowanie przykuwa uwagę i chyba nikt nie powie, że potyczki w finalnymi bossami instancji są podobne jak w innych grach.

Dlatego w mojej opinii to jest zupełnie inny typ gry i nie można jej porównywać do klasycznych MMO.

Może i technicznie tak ale ludzie przyzwyczaili się do mówienia o grach w których wszyscy współegzystują (nawet w graficznym lobby na 200 channelach) jako o MMO czyli massive multiplayer.

Na tej zasadzie to i counter strike jest mmo, bo wszyscy są na tym samym lobby, tyle, że nie graficznym.

Dynamika walki, w porównaniu do innych przedstawicieli gatunku (slasherów) jest bardzo przeciętna.

Dynamika walki, w porównaniu do innych przedstawicieli gatunku (slasherów) jest bardzo przeciętna.

Jakieś przykłady, bo nie do końca się zgadzam? Oczywiście mówimy o slasherach online, jeśli już nie nazywamy ich grami MMO.

"P.S.

Dalsza część jak dojdę."

:D

Spoko napisane. Ja czekam na wersje EU.

Pytanko bo mam klucz do CB. Rozumiem by w to zagrac musze bawic sie w zmiane proxy ta? Bo ta wersja jest zamknieta dla europy.

Pytanko bo mam klucz do CB. Rozumiem by w to zagrac musze bawic sie w zmiane proxy ta? Bo ta wersja jest zamknieta dla europy.

Tak, a to połowa sukcesu, bo i tak trzeba się namęczyć z wbiciem na serwer i nawet sami zainteresowani (amerykanie) mają/mieli z tym problemy, chyba, że już coś zrobili w tej sprawie.

Moze ktos tu napisac maly poradnik jak to zrobic? Bede wdzieczny :)

201009190009.jpg

Pierwsza część raportu z open bety Vindictusa - opis wczesnej fazy gry; do 12 poziomu.

Sama rozgrywka dość mocno odbiega od tego, do czego przyzwyczaili nas twórcy MMORPGów. Po pierwsze - brak otwartego świata. Miasto, w którym zaczynamy naszą przygodę przypomina bardziej lobby, niż faktyczne uniwersum. Do dyspozycji mamy kilka sklepów, domków, w których dostajemy różnorakie zadania i port. Co ciekawe, w Vindictusie nie ma „standardowych” NPC’ów, tj. postaci po krótce przypominające naszą, do których możemy podejść i zamienić kilka zdań. Wszystkie postacie poboczne, bowiem to dwuwymiarowe portrety na tle trójwymiarowych wnętrz. Brzmi abstrakcyjnie? Bynajmniej, jednak w praktyce całość sprawdza się doskonale. Dzięki takiemu systemowi, nie raz będziemy świadkami dyskusji postaci pobocznych (między sobą), co jest znakomitym materiałem pod ciekawie opowiedzianą historię. Oprócz pisanych dialogów, podczas każdej rozmowy przyjdzie nam posłuchać im towarzyszących odgłosów - na przykład, jeżeli z dialogu wynika, iż ktoś wychodzi, usłyszymy kroki, następnie otwierane i zatrzaskiwane drzwi. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, system sprawdza się rewelacyjnie, słowo.

201009190010.jpg

Oprócz wspomnianych już sklepów niejednokrotnie odwiedzimy kowala czy płatnerza, u którego w nieskomplikowany sposób dobędziemy nowego oręża czy pancerza. System rzemiosła jest bardzo uproszczony i niewart dłuższych rozważań. Chcąc, nie chcąc – nie craft, a walka jest meritum Vindictusa.

Bardziej dynamiczna część Vindictusa, to w skrócie szereg rajdów, w których masowo wycinamy różnej maści monstra i bossy. Większość lokacji odblokowujemy przy pomocy kolejno zdobywanych poziomów doświadczenia, więc im wyższy jest nasz level, tym więcej mamy do roboty. Do „lokacji” tych musimy się jednak jakoś dostać i tu z pomocą przychodzą nasze łajby. Te, to tak naprawdę zwykłe, maksymalnie czteroosobowe pokoje, które możemy zakładać, lub dołączać do już istniejących. Nim jednak odcumujemy nasz pokaźnych rozmiarów kuter, musimy wybrać stosowną misję i doń ustawienia. Oprócz systemu prostych achievementów, których chęć wykonania deklarujemy na początku, możemy wybrać poziom trudności czy liczebność załogi. Ciekawym jest, iż poziomy zmieniają się pod wpływem ustawień, które wybierzemy. Liczba kombinacji ustawień jest oczywiście ograniczona, lecz w wypadku Vindictusa lepiej nie chodzić kilkukrotnie po mocno utartych już szlakach. Chwilę oczekiwania na kamratów można umilić sobie rozwalając co się da, rzucając czym się da i tnąc wszystko na swej drodze. Twórcy, bowiem bezlitośnie bawią się fizyką, dając nam do dyspozycji pokaźny arsenał dyń, skrzynek, beczek, wideł, ryb, kostek i tuzina innych przedmiotów, z których każdy możemy przeciąć, rozwalić lub przesunąć. Silnikowi nie można zarzucić chirurgicznej precyzji, choć będziemy widzieć strugi krwi, gdy tniemy, a ciała rzucanych przez nas przeciwników polecą w wyznaczonym kierunku.

201009180006.jpg

Po zebraniu odpowiedniej ekipy przychodzi nam obejrzeć kiczowaty nieco opening, ukazujący każdą postać z osobna, machającą niczym "rodziny" w show Strasburgera. Po krótkim loadingu w końcu ukazują nam się wnętrza instancji i zaczynamy właściwą rozgrywkę. Systemu walki w Vindictusie nie powstydziłby się najlepszy azjatycki slasher. Oprócz ciosów: słabego (LPM) i mocnego (PPM), przecinków możemy rzucać na prawo i lewo, kopać, ciąć, łapać i okładać pięścią po brzuchu czy wgniatać w ściany. Ponadto ciosy standardowe łączyć możemy w standardowe combosy, np.: LPM-LPM-PPM to cios zupełnie inny niż LPM-LPM-LPM-PPM czy LPM-PPM. Po krótkim rozeznaniu zaczniemy zauważać istotnie najskuteczniejsze kombinacje, które nie dość, że lepiej wyglądają, to nie raz urwą kilka sekund z najlepszego czasu danej instancji. Przykładowo:, gdy przeciw nam na czele chmary pająków biegnie pokaźnych rozmiarów gnoll, o wiele lepiej jest złapać i cisnąć nim w pajęczaki, niż marnować cenną staminę kilkunastokrotnie tnąc dokoła. Oprócz zwykłych ciosów podwójnym lub pojedynczym ostrzem, możemy ciskać małymi ładunkami wybuchowymi czy oszczepami. Kombinacji stylów walki jest naprawdę wiele, a opowiadam jedynie o walce ze standardowymi przeciwnikami. Boss, z którym mierzymy się na końcu każdej instancji wymaga zupełnie innej techniki. Niejednokrotnie dobrze jest trzymać słabszych przeciwników blisko za plecami, by ten silniejszy po prostu zmiótł ich w czasie szarży. Często przydatne stają się też rozścielone gęsto beczki, które mogą chwilowo ogłuszyć naszego oponenta. Słabego systemu walki Vindictusowi zarzucić na pewno nie można.

201009190002.jpg

Co można mu jednak zarzucić, to na pewno monotonność i liniowość. Mimo, że wczesna open beta pokazała tylko część rozgrywki, nie można ustrzec się wrażenia, że przez kolejne kilkanaście poziomów będziemy robić dokładnie to samo, tyle, że w innych lokacjach. W takiej sytuacji nawet świetny system walki i innowacyjne, acz doskonałe dialogi nie uchronią nas przed chronicznymi napadami ziewania.

Vindictus póki co zawiódł moje wygórowane oczekiwania. Zrobił to jednak w sposób przyjemny i przystępny, kradnąc skrawek mego serca i nie oddając po dziś dzień. Vindi bowiem, choć nie uzależnia, a zabawy jednorazowo oferuje maksymalnie do godzin dwóch, nieustannie tworzy wrażenie doskonałego dodatku do TeamSpeaka czy Ventrilo na długie zimowe wieczory.

201009190006.jpg

P.S.

Dalsza część jak dojdę.