Moje opowiadanie

Zamieszczam tu częśc mojego opowiadania. Chciałbym zobaczyc wasze opinie na jego temat.

"Wielka Bitwa"

Minęło już pięć tygodni, odkąd Haris dołączył do Gildii Magów. Od tego czasu wiele się nauczył o Wielkim Inkwizytorze, największym wrogu czarodziejów. Wiedział, że jest to człowiek bez skrupułów, zdolny do wszystkiego. To przez niego Gildia w ostatnich latach bardzo osłabła. Zostało w niej około stu magów. Niektórzy z nich uciekli, a niektórzy natomiast zginęli podczas jednej z bitew z Wielkim Inkwizytorem.

Mimo wielu przeciwności losu, Haris zdołał ukończyć podstawowe szkolenie magiczne. Nigdy jednak nie był zdolny się z tego cieszyć, ponieważ widział, jak ginie wielu ludzi, których znał i lubił. Chłopak zawsze miał ponury nastrój, poprawiały mu go jedynie listy od rodziców. Aida i Barrow bardzo dbali o syna. Co miesiąc przesyłali mu paczki, jednak ponieważ Gildia znajdowała się daleko od ich miejsca zamieszkania, nie mogli syna odwiedzać.

Tego ranka Haris wstał wcześnie, wcześniej niż kiedykolwiek indziej. Stało się tak, ponieważ tego dnia na tablicy w Wielkiej Sali miała zawisnąć lista osób, które wezmą udział w zbliżającej się bitwie. Jeden z profesorów powiedział Harisowi, że ma duże szanse, na przyłączenie się do walki. Z tego powodu chłopak cały czas chodził przerażony. Jeszcze nigdy nie walczył na froncie, brał jedynie udział w zwiadach. Nie było jednak szansy, by od bitwy się wykręcić, trzeba było stawić temu czoła.

Chłopak wstał i podszedł do prostej, zakurzonej szafki. Wyjął z niej ubranie noszone przez uczniów Gildii na ćwiczenia, a na wszelki wypadek także swą skórzaną zbroję. Potem podszedł do miski z wodą i ochlapał nią twarz. Była zimna. Dzięki niej Haris rozbudził się do końca. Szybko założył szkarłatną szatę

cwiczebną i wyszedł na zatłoczony korytarz.

Większośc ludzi na korytarzu nie stanowili magowie, lecz Wojownicy Gildii. Wszyscy z nich wyglądali na gotowych do walki, jednak nie każdemu było pisane wziąc w niej udział.

Haris z trudem zdołał dotrzec do schodów. Potem skręcił korytarzem w lewo i

znalazł się przed wielkimi rzeźbionymi drzwiami. Wielka Sala była już zapełniona żołnierzami, nowicjuszami i uzdrowicielami. Przy ścianie równoległej do drzwi wejściowych stał stół dla nauczycieli. Siedział przy nim Wielki Mistrz Varius. Po chwili Wielki Mistrz wstał, by przemówic do zgromadzonych.

-Proszę o uwagę! - krzyknął.

Na sali zrobiło się cicho, a uczniowie czekali na dalszy ciąg przemówienia.

-Jak wiecie, Wielki Inkwizytor rzucił nam wyzwanie – mówił Varius. - Chce on otwartej bitwy. Myśli, że podczas niej uda mu się nas rozgromic, zniszczyc na zawsze.

Sale wypełniły krzyki, gwizdy i odgłosy trwogi. Niektórzy z zebranych byli pewni wygranej, ci bardziej pesymistyczni sądzili, że Mistrz niepotrzebnie zgodził się na otwartą walkę.

-My jednak nie damy mu się! Nasi żołnierze zawsze są gotowi do walki. Ostatnimi czasy przybyło nam również wielu nowicjuszy. Nie lękajcie się tej bitwy, bo bogowie dadzą nam wygrac!

Na tym Wielki Mistrz skończył swój monolog i usiadł. Haris nie do końca przekonany wypowiedzią Variusa wstał i wyszedł na korytarz. Na wielkiej drewnianej tablicy wisiał długi pergamin. Zapisane na nim były osoby mające wziąc udział w nadchodzącej bitwie. Po lewej stronie listy widniały nazwiska Wojowników Gildii, a po prawej magów.

Troche to zbyt sztampowe i pompatyczne. Brakuje oryginalnosci. Jest chlopak, jest gildia magow i jest rowniez zly koles, ktory chce ja zniszczyc. Oczywiscie, potem moze jest ciekawiej, ale ten poczatek jest jakby bez pomyslu. To wszystko przerabialismy tysiace razy. A do tego chyba troche za duzo takiej podnioslosci. Wszystko jest Wielkie. Bitwa, drzwi, mistrz, inkwizytor i pewnie dalej tej wielkosci nie ubywa, a zapewne przybywa. Raz czy dwa, troszke zabolalo mnie tez powtorzenie, ale to latwo mozna zastapic jakimis synonimami (polecam internetowe slowniki).

Wiec taka moja rada, nastepnym razem postaraj sie wykreowac cos innego, bardziej pomyslowego. Nie spiesz sie, ciekawy pomysl przyjdzie sam, nic na sile : ). Najlepiej jak najwiecej czytaj, to przyniesie mase pomyslow i pozwoli ci sie zapoznac z roznymi stylami (dlatego tez nie czytaj ciagle tych samych autorow, swiatow, itp.).

Nawet fajne,ale niezbyt oryginalne.Mam nadzieje,że druga część opowiadania będzie ciekawsza.A jeśli chodzi o błędy to znalazłem tylko jeden błąd stylistyczny.Ale gratuluje,że wogule chciało Ci się takie coś napisać.

dzięki za oceny. Wiem, że to może się wydawac dośc sztampowe, ale obiecuję, że następne części wiele namieszają w fabule :D

bardzo fajne, jednak zakończenie... no moim zdaniem lekko słabe.

sam czasami coś tam skrobie, może zamieszczę jak czas będę miał. ; )

Dość ciekawe, dawaj drugą część. Mi mimo tych wyolbrzymień i drobnych błędów o których była już mowa, podoba mi się :)

Też mam parę krótkich opowiadanek na zbyciu, pisane były gdy trza się było dostać na serwer z klimatem do L2 :D.

Tak więc, jeszcze jeszcze :>

Szczerze mówiąc: dosyć przeciętnie. Oklepana fabuła, prosty język, zbyt emocjonująca i pompatyczna narracja jak na 3.os. Jeżeli chcesz dalej w takim stylu prowadzić akcję, proponuję przenieść narrację do 1 os.

Rozwijając problem opisywanych zdarzeń - ciężko to przełknąć. Wielki wróg Samo Zło grzecznie proponuje bitewkę, przemądrzy magowie się na nią zgadzają, a ponadto inicjują loterię "kto ma pójść na pewną śmierć", zamiast rozprawić się z oponentem raz a porządnie. Dosyć naiwne, sam przyznaj.

Dobrze, że masz chęci do pisania. Ćwicz i jeszcze raz ćwicz, jesteś na dobrej drodze.

Czekam na dalszą część. Jak skończysz opowiadanie, zbierz wszystko to kupy i zobacz, jak z biegiem czasu i doświadczeń zmieniał się Twój styl pisania, poruszane aspekty oraz własne podejście do opisywanych wydarzeń.

Pamiętaj, że dobry, w miarę oryginalny pomysł to fundament każdej poważnej powieści.

Widzę ze wzorujesz się na Ursula k. le guin a konkretnie na serii ziemiomorze zauważyłem wiele podobieństw które skojarzyły mi się z czarnoksiężnik z archipelag. Podsumowując nic oryginalnego. Chcesz stworzyć coś oryginalnego wmyśl swój własny styl, świat bez skojarzeń i żyj w nim jak piszesz a wadzie ci coś fajnego.

pierw zobaczcie jak wy to napiszecie a nie oceniacie go jakies mi sie bardzo podoba

mod_ico.png
Pierwsza sprawa: danie zaczynamy dużą literą, a kończymy kropką, nie zapominamy o przecinkach. Teraz wróćmy do tematu, to jest forum, nie kółko wzajemnej adoracji, więc jak ktoś chce coś pokazać, to musi się liczyć z krytyką, a tej konstruktywnej (jak w tym przypadki) nigdy za wiele, więc następnym razem daruj sobie nic nie wnoszące do tematu posty - Cree
pierw zobaczcie jak wy to napiszecie a nie oceniacie go jakies mi sie bardzo podoba

Jesteś w gronie użytkowników której najmniej nam potrzeba. Nawet nie zrozumiałem co tutaj napisałeś, słabo kolego...

Co do tego opowiadania to jest takie...Jak już Nieszczęsna powiedziała takie nijakie, przeciętne. Tu bym coś pozmieniał i tu, a tu też mi coś nie pasuje, ale zaraz...przecież sam bym lepiej nie napisał nie? Więc jest średnio!

Raczej średniawa ta pierwsza część :x Mnie brakuje jakiejś intrygi, bo wszystko zdaje się być podane na tacy. Ot, zły czarnoksiężnik chce zniszczyć gildię magów, a ci zwyczajnie, bez zastanowienia (? - przynajmniej tak wynika z tekstu; nie ma słowa o konsekwencjach i ewentualnych argumentach strony, po której znajduje się protagonista) stają mu naprzeciw. Odczucia głównego bohatera również wydają się miałkie - "boję się, jestem nowicjuszem, ale i tak pójdę na wojnę, w której prawdopodobnie zginę, bo... tak". Tym samym, bohater, przynajmniej w tym fragmencie, wydaje się nieco bezpłciowy, bez własnego zdania.

Poza tym, trochę brakuje mi bardziej złożonych opisów otoczenia, bo szata ćwiczebna jest tylko szkarłatna, zbroja tylko skórzana, a szafka prosta i zakurzona. Jasne, tekst powinniśmy zobaczyć przede wszystkim oczyma wyobraźni, jednak dobrze jest, by im w tym trochę pomóc.

Nawet mnie trochę zainspirowałeś do skrobnięcia czegoś własnego i być może jakiś fragment tu niedługo wrzucę. Wątpię jednak, by komuś z obecnych mój tekst jakkolwiek podszedł, bo celuję w teraźniejszość/ew. lata 20-60 XX wieku, a od fantasy i science-fiction raczej stronię ;D

Nooo przemówienie Mistrza, nie nakłoniło mnie do walki.A więc mówienie komuś żeby sie nie bał bo nie zginie jako pierwszy jest mało pokrzepiające.Raczej jak idziesz na wojnę i jesteś generałem to w twym przemówieniu powinien byc lepszy power powinieneś uświadomic ludzi ci podległych iż to oni są bohaterami a ich trud nie idzie na marne.A więc w tej kwestii obejrzyj jakiś film wojenny.A co do opowieści poczułem nutke Harrego Pottera. :D

Chyba we władcy Pierścieni były takie przemówienia.

warn_ico.png
Warn za double post - crracked

No ale cóż krytykiem zostaje ten co sam nic nie umie :lol:

warn_ico.png
I kolejny warn.-Dzz'

ahh jednak znalazłem coś co kiedyś naskrobałem jak już mówiłem wcześniej : ) zamieściłem w próbnych pracach, ale nie było odzewu to dam Wam tutaj.

Było słoneczne popołudnie, dziadek Barry w raz z jego dwoma wnuczkami, Morrisem i Farrelem wybrali się na spacer do lasu. Robili to dość często, zawsze dochodząc do olbrzymiej polany położonej dokładnie w centrum lasu. Gdy dotarli na miejsce jak zwykle usiedli pod wielkim dębem który rósł na jej skraju, dziadek palił fajkę a dzieci biegały w tą i spowrotem, ganiając siebie. W końcu jeden z nich znudził się - a był to Farrel, który nie lubił robić ciągle tego samego - usiadł obok dziadka i zapytał:

- Dziadku, może opowiesz nam coś ? - mówił. Dziadek wyraźnie orzeźwiony tym pytaniem nabił znowu swoją fajkę po czym wzdychając odpowiedział.

- Nie opowiadałem Wam nigdy historii o pewnym człowieku o imieniu Raven ? - Na dźwięk tego imienia nagle wicher zerwał się wyrywając młodemu Morrisowi z rąk kapelusz, po czym ucichł kompletnie, stało się cicho, jakby głucho...Morris przerażony krzyknął.

- Co to było ?! Dziadku ?

Dziadek dobrze wiedział co to było i dlaczego, jednak puścił to pytanie mimo uszu.

- Nie mówiłeś nam o Nim niczego, dziadku opowiedz Nam, proszę! - krzyknął Farrel bardzo podekscytowany.

- Dobrze więc, opowiem Wam ale musicie mi przyżec, że to pozostanie między Nami, jeśli babcia się dowie... - powiedział dziadek uśmiechając się serdecznie.

- Dobrze ! - krzyknęli obaj, przytakując głowami.

- A więc słuchajcie. - Dziadek nabił fajkę po raz trzeci - co nie często się zdarza i ciągnął.

"Mamy rok 1453. Przeszło 1000 lat od bitwy, która na zawsze zmieniła losy ludzkości. Człowiek imieniem Raven, był to mój drogo oddany przyjaciel, znaliśmy się od małego i mieliśmy te same plany, no może nie te same ale podobne. Raven był bardzo utalentowanym 'sztyleciarzem' potrafił z Nimi robić wszystko, ja natomiast nienawidziłem tego, wolałem duży dwuręczny miecz. Może Wam się to wydać dziwne ale nigdy, NIGDY, nie pokonałem go. Był bardzo zwinny, szybki po prostu był geniuszem w swoim 'fachu'. Ja natomiast byłem średni. Razem uczęszczaliśmy do szkoły Rycerskiej w Westchester, ja uczyłem się władania mieczem i jeździectwa, natomiast on szkolił się w walce sztyletem i łucznictwie. Już po paru pierwszych dniach, starszyzna szkoły zauważyła jego talent jednak dopiero gdy miał lat 17 zaczęto się nim interesować w sposób niezwykły i właśnie wtedy zaczęły się jego kłopoty...

- Dzień dobry młodzieńcze. - powiedziała Lyn, przedstawicielka szkoły Rycerskiej w Westchester.

- Dzień dobry Moja Panii. - powiedział Raven.

- Zapewne zastanawiasz się dlaczego Cię tu wezwałam, otóż odpowiedź jest bardzo prosta. Widzisz tego człowieka który stoi obok portretu Falcona ? - Raven odwrócił się i zobaczył człowieka, który na pierwszy rzut oka przestraszyłby każdego. Miał założony czarną pelerynę z kapturem, dwa sztylety na udach, dziwne buteleczki wypełnione jakimś płynem umocowane paskiem na klatce piersiowej, do tego w sali panował półmrok, a jego blizna przechodząca przez prawe oko dodawała mu jeszcze większego 'uroku'.

- Nie bój się. - powiedział mężczyzna. - Nazywam się Sain. Jestem przedstawicielem Zakonu Cienii, pewnie nigdy o Nim nie słyszałeś ani nikt inny, który nie jest jego członkiem. Zostałem poinformowany, że znakomicie władasz sztyletem, dlatego zacząłem Cię obserwować i mam dla Ciebie propozycję, ale to zaraz...

Nagle Lyn wstała, uniosła ręce do góry, buchnął z nich ogień - w sali zrobiło się bardzo jasno. Przeniosła ręcę na okna, a w tych z głuchym trzaśnięciem zamknęły się kotary. Ruszyła ręką w stronę wielkiego stołu przy którym wcześniej siedziała a ten pchnięty jakąś niewidzialną siłą przeleciał pod samą ścianę. W komnacie było teraz o wiele więcej miejsca.

Raven stał jak wryty, nie wiedział co się dzieje. Odwrócił się w kąt gdzie wcześniej stał Sain, ale teraz już go tam nie było. Sain stał dokładnie przed Raven'em, wyjął dwa sztylety i Raven już wiedział co się dzieje. Miał dwa wyjścia uciekać, albo walczyć. Młodzieniec jednak nie był tchórzem, dobył swoich sztyletów i odparł atak, zakapturzony mężczyzna odskoczył i stanął w miejscu, schował broń, spojrzał na chłopca i powiedział.

- Jeszcze nikt w tak młodym wieku nie odparł tego ataku. Raven to była Twoja pierwsza lekcja.

Po czym wszystko wróciło do normy, stół, okna, pochodnie. Lyn siedziała przy stole uśmiechając się do młodego chłopca. Raven stał jak wryty nie wiedząc co się dzieje. Sain zniknął. "

- Morris, Farrel ! Barry, do jasnej cholery gdzie się podziewacie ?! - krzyczała babcia.

- Ojj, musimy wracać do domu. - powiedział dziadek - no już, już !

- Ale dziadkuu, a opowieść ? Co dalej się stało ! - wykrzykiwali młodzieńcy.

- Wszystko w swoim czasie ! A teraz ruchy bo mnie babcia zabiję ! - powiedział dziadek.

I wszyscy trzej skierowali się w stronę domu.

No fajne.A swoją drogą.Co jest w tych angielskich nazwach co ich się używa.Co inne języki szpetne gorsze?Czy jak?Bądź bardziej kreatywny twórz własne nazwy.

No fajne.A swoją drogą.Co jest w tych angielskich nazwach co ich się używa.Co inne języki szpetne gorsze?Czy jak?Bądź bardziej kreatywny twórz własne nazwy.

po prostu niektóre angielskie nazwy brzmią bardziej klimatycznie od ich polskich zamienników dlatego całkowicie zdecydowałem się na angielszczyzny.

Sorki pytałem się też innych pisarzy ale thx.

Wróciwszy do domu zobaczyli już podaną na stole kolację, dziadek uśmiechnął się w duchu - był bardzo głodny, natomiast dzieci czuły niedosyt ponieważ dziadek nie opowiedział im historii do końca. W milczeniu wszyscy zjedli kolację i poszli spać. Noc była bardzo niespokojna, wiał wiatr, padał deszcz. Galęzie drzew obijały się z łoskotem o szyby okien. Dziadek nie spał dobrze tej nocy, zastanawiał się czy opowiadanie tej historii dzieciom to był dobry pomysł. Może powinien zaczekać jeszcze ? Niestety teraz było już za późno, zacząłem opowiadać, muszę skończyć - pomyślał dziadek i odwróciwszy się na drugi bok zasnął.

Ranek przyszedł szybko, babcia zrobiła wszystkim śniadanie po czym wyszła z domu. Zjadłwszy śniadanie dziadek zaczął opowiadać dalej...

"Raven dalej stał na środku sali bacznie obserwując uśmiechającą się do Niej Lyn. A była to kobieta bardzo piękna, jednak liczne walki odbiły piętno na jej pomarszczonej twarzy. Miała bardzo długie włosy, spięte w kok, zawsze nosiła na szyi naszyjnik w kształcie księżyca przeciętego mieczem. Był on bardzo piękny, podobno był magiczny, ale Raven nigdy w takie rzeczy nie wierzył, przynajmniej do teraz...

- Moja Panii... - zaczął Raven.

- Wiem o co chcesz zapytać. - odpowiedziała szybko Lyn - Niestety odpowiedź na to pytanie poznasz dopiero wtedy gdy dołączysz do Zakonu Cienii, oczywiście jeśli chcesz. Zakon Cienii jest to prastare stowarzyszenie łotrzyków. W porównaniu do innych złodzieji i łotrów, Oni są po Naszej stronie.

- Stronie ? - przerwał Raven.

- Tak, bo widzisz nie wszystko jest tak oczywiste jak czarne i białe. Ty znasz jedynie Westchester, a świat jest ogromny, pełen tajemnic i niebezpieczeństw i jeśli do Nich dołączysz poznasz je, pokochasz albo znienawidzisz. To akurat nie ma znaczenia, ale dołączenie do Zakonu jest wielką szansą na gruntowne polepszenie Twoich umiejętności...

- Wiesz ile lat ma ta szkoła ? - zapytała po chwili milczenia Lyn.

- Nie wiem... - ze wstydem odpowiedział Raven.

Lyn uśmiechnęła się chcąc dodać mu otuchy i mówiła dalej...

- Ta szkoła liczy sobie lat 240 i przez te wszystkie lata Sain nigdy nie pojawił się w tej szkole, nigdy nie zainteresował się żadnym uczniem, aż do teraz...

Raven zmieszał się, chciał coś odpowiedzieć ale zrezygnował gdy nagle drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem i stanął w nich wysoki mężczyzna. Był ranny w nogę, kulał. Miał ciemne włosy, podrapaną twarz i bardzo zużyty i obszarpany skórzany pancerz. Wyglądał tak jakby zaraz miał się przewrócić, mimo to szedł dalej, oddychał bardzo nerwowo i nierówno. Wreszcie dopadł do Pani Lyn schylił się i szepnął jej coś do ucha. Raven zauważył, że pogodna twarz Lyn zmieniła się. Stała się posępna, smutna, może nawet przerażona. Lyn odpowiedziała mężczyźnie pare słów, ten kiwnął głową i wyleciał z komnaty. Lyn wstała.

- Raven, moje drogie dziecko, wracaj do swojej komnaty. Wyśpij się dziś dobrze, jutro pojawi się Sain i będzie chciał wiedzieć czy chcesz dołączyć do Zakonu. - powiedziała Lyn.

- Tak pani... - odburknął Raven, po czym wyszedł z komnaty.

Pokój Raven'a znajdował się po drugiej stronie zamku, więc młodzieniec zawsze miał niezły kawałek Nim trafił znowu na swoje łóżko. Korytarz prowadzący z sali Lyn do jego komnaty był bardzo długi, ciemny i idąc w głąb ciągle się zwężał. Kiedyś Lyn opowiadała, że podczas oblężenia gdy żołnierze nieprzyjaciela wdarli się do zamku, biegnąc jeden za drugim, ramie w ramię tym właśnie korytarzem znaleźli się w pułapce bez wyjścia gdy z obu stron naparły na Nich wojska Lyn.

Raven za każdym razem gdy szedł tym korytarzem przypominał sobię tą historię. Panii była dla Niego jak matka, której nigdy nie miał. W wieku 5 lat został sierotą, nikt mu nigdy nie powiedział jak zginęli jego rodzice i nie dlatego, że nie chcieli, po prostu nikt z Nich nie wiedział jak to się stało. Po paru tygodniach Raven po prostu zrezygnował z pytań na temat śmierci jego rodziców, przyjął to do siebie, ale próbował o tym zapomnieć. Chłopak ten od małego był bardzo ciekawski, inteligentny i bardzo sprytny. Ponadto był rudy, więc sąsiedzi traktowali go jako 'małe zło', oczywiście nie wszyscy byli tak nastawieni w stosunku do chłopaka. Pani Maddow, bliska przyjaciółka rodziców młodzieńca zaopiekowała się Nim do czasu gdy skończył lat 12 i został wysłany do Westchester do szkoły rycerskiej[...]

Na końcu korytarza znajdowały się dwie komnaty. Jedna była komnatą Ravena a druga...hmm no właśnie, ta druga była pilnie strzeżona 24 godziny na dobę, przez 3 strażników, Młodzieniec często z Nimi rozmawiał i Oni też bardzo polubili chłopaka, niestety nigdy nie dowiedział się co było w środku komnaty. Raven zamienił parę słów ze strażnikami i udał się do swojej komnaty. Był to raczej mały pokoik, oparty o prawą ścianę stał stojak na ubrania i pancerz, obok niego nazbyt duże łożko - niezdarnie pościelane - na lewo od stojaka stało niskie krzesełko przy stoliku. Światło za dnia dawały dwa wielkie okna rosmieszczone równolegle po prawej i po lewej stronie od drzwi, natomiast w nocy, Raven zapalał dwie lub trzy pochodnie by rozjaśnić trochę pokój. Chłopak po wejściu od razu rzucił się na łóżko i zasnął...

Obudził go dźwięk krzesiwa. Wstał rozejrzał się i zobaczył, że na małym krzesełku siedział Sain, paląc fajkę. Raven oniemiał, ale Sain uśmiechnął się do Niego szczerze i zaczął...

- Przepraszam, że Cię budzę tak wcześnie.

- Nic nie szkodzi... - odpowiedział chłopak, ciągle jeszcze lekko otumaniony.

- Więc, muszę znać odpowiedzieć. - ciągnął Sain.

- Ale jaką odpowiedź ? - zapytał chłopak.

- Czy chcesz wstąpić w szeregi Zakonu Cienia ?

Raven na te słowa zmieszał się bardzo, milczał przez dłuższą chwilę po czym wyszeptał...

- Ja, ja..."

- O kurczę zobaczcie, jak już jest późno... - powiedział dziadek patrząc na słońce.

- Babcia zaraz wróci a obiad jeszcze nie gotowy, szybko obierajcie kartofle, o rany, rany babcia mnie zabiję...

- Ale DZIADKU! - Wykrzyknęli na raz młodzieńcy.

- Później ! - odkrzyknął dziadek.

Morris i Farrel popatrzyli na siebie, ale wiedzieli, że jeśli nie zrobią tego o co dziadek prosi to nie skończy tej historii. Więc zakasali rękawy i wzięli się za obieranie kartofli, gorączkowo rozprawiając o dalszym ciągu historii...

Jak dla mnie bomba , bardzo przyjemnie się czyta :D Czekam na dalszy ciąg :D

Ponoć szyby w średniowieczu to był rarytas ;D

Ponoć szyby w średniowieczu to był rarytas ;D

taa, jak pisałem to zastanawiałem się przez chwilę czy Oni zegarków aby nie mieli : D