Hej.
Widziałem, że ktoś wrzucił tutaj swoją prozę, więc postanowiłem też się pochwalić
Pisarstwem zajmuję się od bardzo dawna, właściwie to zawsze było ono moją pasją. Co prawda, dysleksja często przeszkadza mi w realizowaniu się w tej dziedzinie, ale dzięki ćwiczeniom i pomocy życzliwych ludzi, nie mam już aż tak ogromnych problemów z ortografią (co najwyżej zgubię kilka przecinków, raz na jakiś czas)
Tekst, który przeczytacie, jest przeze mnie cały czas rozwijany i w przyszłości ujrzy światło lampy w Empiku, jako pełnoprawna książka fantasy
Bez zbędnego przedłużani zacznijmy.
OPIS:
Historia młodego złodzieja, żyjącego w stolicy Imperium Żelaznych Gór. Pewnego razu, zostaje on przyłapany na myszkowaniu po domu generała straży miejskiej i stracony na szubienicy.
Zamiast znaleźć się w zaświatach, budzi się w ciemnym grobowcu, a nad nim nachyla się tajemnicza, odziana w czerń dziewczyna.
ROZDZIAŁ 1
"Złodziej z Murowanego Jaru"
Była północ, księżyc w pełni niefortunnie oświetlał posterunek strażnika budynku, próbującego się zdrzemnąć. Budynek ten, był właściwie wielkim domem, zamieszkałym przez bogatego handlarza bronią, Jorgena. Ludziska w mieście powiadają, że z tego kupczyka dobry handlarz, ale kiepski człowiek i w sumie sporo w tym racji. Nigdy nie widziano go, niosącego bezinteresowną pomoc, nawet własnej rodzinie. Przed laty, żądał od własnej matki zwrotu pieniędzy, za operację kolana swojego brata. I właśnie dziś, karma miała do niego wrócić. Za prawym rogiem posiadłości rozległ się cichy, acz jak najbardziej słyszalny trzask.
-Kto tam jest?! - zapytał głośno wartownik, lecz odpowiedziała mu jedynie cisza.
TRZASK! Dźwięk powtórzył się, teraz znacznie głośniej.
-Cholerne bachory od Zurisa, znowu robią sobie ze mnie jaja. Jak je znajdę, marny ich los - mruknął stróż i niepewnym krokiem, odsunął się od wejściowych wrót, udając się w stronę źródła dziwnego dźwięku. -Chodźcie dzieciaczki, chodźcie. Tak was spiorę po d*pach, że wam oczy wyj...
TRZASK! Nadlatujący kamień, uderzył go prosto w tył głowy, pozbawiając nieszczęśnika świadomości. W tym samym czasie, zakapturzona postać wyłoniła się z zaułka, między przecinającymi się uliczkami i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Kucnęła przy zamku, majstrując w nim przez chwilę igłą. Po chwili jednak odsunęła się i ostrożnie weszła do środka, zdejmując kaptur. Spod nakrycia głowy wyłoniła się twarz młodego, maksymalnie siedemnastoletniego chłopaka. Miał ciemne, brązowe włosy średniej długości i piwne oczy, a na jego twarzy malował się cwaniacki, bezczelny uśmiech. Hol, w którym się znalazł był naprawdę duży. Wielkie, szkarłatne kolumny, łączyły drewnianą podłogę z sufitem pokrytym ładnymi płaskorzeźbami kobiecych sylwetek, a na ziemi leżał czerwony dywan, prowadzący do sześciu pomieszczeń. Intruz doskonale wiedział, jakie zadanie spełnia każde z nich, przygotowywał się do tej akcji od bardzo dawna. Dwa pierwsze po lewej, to pokoje gościnne, trzeci, to korytarz prowadzący do sypialni właściciela, pierwszy z prawej to kuchnia, drugi, łazienka, a trzeci to magazyn z towarami, dokładnie to czego szukał. Przemknął się zwinnie między filarami i wyłamując zamek w dębowych drzwiach przy wejściu do celu, dostał się do środka. Wszystko, co się tam znajdowało miało kosmiczną wartość. Włócznie, miecze, tarcze, topory bojowe i te do rąbania drewna. Było jednak tego zbyt dużo, aby unieść mógł to drobny człowieczek. Złodziej podszedł więc do małego stolika pośrodku, a jego piwne oczy zaświeciły w chciwym blasku. Leżały tam ozdobne, wysadzane rubinami sztylety i koziki, niektóre zrobione z czystego srebra, inne, z pozłacaną rękojeścią. Takie rarytasy, przeważnie służyły do otwierania listów bogatych szlachciców, albo jako ozdoba, którą dopina się do pasa. Tym razem jednak, miały pozwolić przeżyć kolejne tygodnie młodemu złodziejowi, który już pakował je do skórzanego worka. Włamywacz wyszedł ostrożnie i niesamowicie cicho przedostał się do drzwi wejściowych. Minął nieprzytomnego strażnika i zniknął w mroku nocy.
*
-Chyba sobie żartujesz Clint! - wykrzyczał brązowowłosy chłopak. Było koło południa, a on stał, ubrany w skórzaną tunikę, przed czymś w rodzaju imitacji straganu, za opuszczoną szopą. Za ladą, siedział dobrze zbudowany mężczyzna, w bawełnianej koszuli bez ramion. Miał może z czterdzieści lat, ale na jego głowie zagościła na stałe siwizna.
-Nie pogrywaj ze mną Jasper, siedemdziesiąt szekli to dobra cena, za wszystko co mi przyniosłeś. - odparł handlarz.
-Tyle, to ten idiota liczył sobie za sztukę. Chcę trzecią część ich realnej wartości!
-A ty myślisz, że ja co jestem? Dobry aniołek stróż, który wyczarowuje szekle z powietrza? Nie, nie, nie. Ja też muszę zarabiać. Siedem dyszek za wszystko, albo spadaj.
-Niech cię, ty wyzyskiwaczu uczciwie pracujących złodziei! Dawaj kasę, a ja poważnie pomyślę, nad zmianą przemytnika.
-Haha! Ciekawe, czy ktokolwiek dałby ci za to więcej niż ja. Bierz i wynoś się w końcu.
Jasper powoli oddalił się wąską ścieżką. Siedemdziesiąt szekli, to zaledwie tydzień jako takiego życia. Clinta stać było na więcej, o tym wiedział każdy, ale to handlarz dyktuje warunki, a ten faktycznie daje najlepsze ceny.
-Jasper! Jasper! - Młody, może dwunastoletni chłopak, o krótkich, blond włosach i pulchnej twarzy, biegł w kierunku włamywacza.
-Bill! - Odkrzyknął.
-Jasper! Znowu mówią okropne rzeczy, na rynku. Podobno ktoś okradł pana Jorgena.
-Naprawdę? To bardzo kiepska wiadomość, szkoda człowieka.
-Prawda? Złodziej ma jednak zostać szybko złapany, na bank go złapią.
-Oczywiście. Co by było, gdyby każdy mógł sobie przywłaszczać cudze rzeczy? To nie jest sprawiedliwe. - Odparł szatyn, przewracając lekko oczami.
-Haha! Prawda? Może wpadniesz do nas na obiad? Mama piecze kurczaka!
-Wybacz, ale wątpię czy twoja matka, zgodziłaby się na obecność chłopaka ze slumsów w jej domu. Poza tym, znów udało mi się trochę zarobić, na tej farmie, o której ci opowiadałem.
-Tej blisko miasta? Cóż, powodzenia, ja muszę wracać, przybiegłem tylko przekazać zaproszenie.
-Trzymaj się młody i uważaj na siebie!
Chłopak szybko pobiegł w przeciwną stronę, a Jasper ruszył w losowym kierunku. Bill, był dzieckiem bogatego mieszczanina, nigdy w życiu, nic mu nie brakowało. Raz, wpadł w poważne tarapaty. Zabłądził wieczorem w dzielnicy slumsów i trafił na grupę handlarzy żywym towarem, planowali go porwać dla okupu i udałoby im się to, gdyby nie Jasper i jego niesamowicie celne strzały z procy. Od tej pory, chłopacy zaprzyjaźnili się, a Bill wielokrotnie jeszcze pojawiał się na tej nieprzyjemnej ulicy w dzień, tylko po to, aby spotkać się i porozmawiać, ze swoim wybawcą.
-Naprawdę dobre dziecko, czemu się ze mną zadaje? - Pomyślał apasz.
-Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan! - zabrzmiał głos herolda, stojącego na szubienicy pośrodku placu, a Jasper zatrzymał się. W zadumie nie zauważył, że skręcił w stronę centrum. -Wygłaszam orędzie. W związku z rosnącą ilością włamań i kradzieży, straż królewska stanie na straży domów szlacheckich. Od teraz, jeśli ktokolwiek zostanie przyłapany na kradzieży, będzie powieszony bez procesu. Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan!
-Powieszony bez procesu? I oni myślą, że ja się przestraszę? - Mruknął Jasper sam do siebie i już miał zawrócić, kiedy jego uwagę przykuło coś ciekawego. Brodaty, potężny strażnik miejski, w ciężkiej zbroi z gwiazdą generała na ramieniu, zbierał się w kierunku dzielnicy koszarowej. Ktoś taki, sprawiał wrażenie człowieka, który może mieć wiele cennych rzeczy w domu, zatem każdy, rozsądny włamywacz, któremu kiepsko zapłacono za ostatnią pracę, powinien się nim zainteresować. Nie inaczej było z Jasperem. Chłopak od razu zaczął go śledzić.
Szli stosunkowo krótko, gdyż ulica wojskowa, nie była specjalnie oddalona od rynku.
-A więc tu mieszkasz? Warto zapamiętać. - pomyślał złodziej, kiedy dotarli do niezbyt imponującego, aczkolwiek naprawdę ładnego domostwa. Była to standardowa, jednopiętrowa kwatera, w jakich to mieszkali wysoko postawieni żołnierze i jakich pełno w tej okolicy.
-Generał A.Wulfgar. - Chłopak przeczytał napis na tabliczce, przybitej do drzwi udając, że opiera się o ścianę. - Nocą zapewne, będzie tu straż, a biorąc pod uwagę odległości między domami, rozproszenie wszystkich czujek naraz może być kłopotliwe.
Jasper zrobił jeszcze kółko, wokół domu, rozglądając się tak, jakby zwiedzał po prostu okolicę. Do środka, można było się dostać, przez trzy okna, rozmieszczone na każdej ze ścian, przy czym to tylne, było chyba najmniej ryzykowne, gdyż wychodziło na ulicę zamieszkałą przez mieszczaństwo.
-Z tej strony, powinno być spokojnie, teren działa na moją korzyść. Dom stoi na niewielkim pagórku, rośnie tu kilka drzewek, nie powinienem mieć kłopotów z dostaniem się do środka.
*
Zapadła ciemna noc. Na ulicach, chodzili już tylko strażnicy, w zaułkach tajemni kochankowie spędzali miłe chwile, a złodzieje budzili się z dziennego otumanienia i zaczynali swoją pracę. Po dzielnicy koszarowej, gęste patrole szeregowych strażników, maszerowały w równym rytmie, ale Jasper ominął ich i przeciskając się, przez boczne alejki wyszedł na ulicę Kupiecką, tą samą, która sąsiaduje z kwaterami oficerskimi.
-Czternasty budynek, od południowego wejścia, to będzie tutaj. - Mruknął, przeskoczył przez płot stojący przy jednym z domów i wspiął się na pagórek. Miedzy drzewami był prawie niewidoczny. Jak można było się spodziewać, okno mieszkania, do którego zmierzał, pozostawało szczelnie zamknięte.
Wyciągnąwszy igłę z kieszeni, złodziejaszek wsunął ją między framugi i w ciągu kilku sekund, podważył zatrzask. Znalazłszy się w środku, mógł dokładnie ogarnąć całe wnętrze. W prawym rogu, najbliżej tylnego okna, znajdował się stolik, wzdłuż połowy lewej ściany biegł blat, do krojenia jedzenia i wisząca spiżarnia, a po przeciwległej stronie stała pancerna szafa, na mundur i zbroję. Całość dopełniało, położone z lewej strony kufer i łóżko, na którym spał znajomy mężczyzna, właściciel tego wszystkiego.
Ostrożnie, aby nie obudzić gospodarza, Jasper zakradł się do stolika.
-Syf, syf, syf, syf. - Komentował w myślach, przeglądając rozrzucone po nim drobiazgi codziennego użytku, jak gąbka, pióro z drapieżnego ptaka azszara czy brudna, miedziana łyżeczka. - Jego gwiazda, powinna być jednak warta ze sto szekli, trzyma ją w szafie?
Włamywacz podkradł się do opancerzonego mebla i wyłamał zamek. Jego oczom ukazał się płytowy napierśnik i skórzany mundur, ale odznaki nigdzie nie było.
-Czyli zostaje ta skrzynia. - Mruknął i spojrzał na nią z lekkim strachem. Czy odgłosy otwierania kłódki, która znajduje się przy łóżku, obudzą Wulfgara? Z drugiej strony, powrót do domu z pustymi rękami, oznaczałby, że za zaledwie tydzień skończą mu się środki do życia. - Ach! Raz się żyje. - Wyszeptał, podkradł się do kufra i zaczął majstrować przy zamku, niepewnie zerkając w stronę śpiącego mężczyzny. Po kilku minutach, opór ustąpił i Jasper mógł powoli otworzyć wieko. W środku znajdowało się parę ubrań cywilnych oraz to o czym myślał. Chwycił sporą, złotą gwiazdę w dłoń i już miał wstać kiedy.
-Co ty tu robisz? - Zabrzmiał potężny głos za jego plecami. Włamywacz, poczuł silny uścisk na swoim barku, po czym coś odrzuciło go w tym, pozbawiając równowagi.
-Ał, ał. - Dukał, próbując podnieść się z podłogi, ale czyjaś stopa, nadepnęła na jego klatkę piersiową, przyduszając do ziemi.
Złodziej podniósł wzrok. Wśród ciemności, rozświetlanej tylko bladym, światłem księżyca, dostrzegł generała Wulfgara, stojącego nad nim z rozeźloną miną.
-Po to tu przyszedłeś, bandyto? - Zapytał, o dziwo spokojnym tonem wojskowy, wskazując na odznakę w ręku Jaspera.
Jeśli ciekawią was dalsze losy Jaspera, zachęcam do odwiedzenia mojego Wattpada: <<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>
Jeśli macie dla mnie jakieś propozycje związane z rozwojem powieści, zachęcam do kontaktu ze mną w wiadomości prywatnej