Raven

Te elfy mogles sobie juz odpuscic...: P

to miałbyć taki trochę humorzasty wkręcik : D nie bój się nie będzie ich dalej, chyba : D

Znakomicie piszesz.Wciągnęły mnie twoje historyjki,czekam na dalsze :D.

Ps. Powinni film o tym nakręcić ^^.

Mimo tego, że dzieciaki przyjmowały opowieść bardzo dobrze, dziadkiem wciąż targały złe myśli. Wydawało mu się, że jest zdecydowanie za wcześnie na tą opowieść, nie tylko dlatego, że są bardzo młodzi, ale również dlatego, że nie minęło 100 lat od tamtego wydarzenia...

"Legault siedział na oknie najwyższej z komnat w zamku Szkoły Rycerskiej. Była to komnata Lyn, która spała w tym momencie w łóżku...

- Lyn... - powiedział cicho Legault - Lyn...

Lyn otworzyła oczy i zobaczyła ciemną postać siedząca na oknie, zwróconą do Niej tyłem.

- Więc przyszedłeś wreszcie ? - spytała.

- Niestety. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy aby opóźnić dostarczenie 'Mu' naszyjnika. Nie mogę dłużej czekać, On nie może dłużej czekać. - odpowiedział.

- Zauważył coś ? - zapytała.

- Nie.

- Jak na tak potężnego czarnoksiężnika jakim jest Zephiel wydaję się to dziwne, że niczego nie podejrzewa. - odpowiedziała.

- Powiedziałem, że nic nie zauważył, to nie znaczy, że niczego nie podejrzewa. - warknął Legault. - Nie potrafi przecież czytać w myślach, ale jeśli dostanie w ręcę ten naszyjnik, będzie znacznie bliżej uzyskania tej zdolności. - powiedział Legault uspokajając się.

- Czemu nie ma z Tobą Matt'a ? - zapytała kobieta.

Legault milczał, nastała chwila groźnego milczenia. Dało się wyczuć w powietrzu, że następne słowa Legaulta będą dramatyczne.

- Matthew* nie żyje... - odpowiedział Legault, po czym łza spłynęła mu po policzku.

- Ja, ja nie wiedziałam, bardzo mi przykro...

- Nic nie szkodzi, nie mogłaś wiedzieć.

- Jak to się stało ? - zapytała Lyn.

Legault milczał, bił się ze sobą aby nie odpowiedzieć na to pytanie.

- Falcon. - odpowiedział.

- ŻE CO?! - krzyknęła Lyn. - przecież to nie możliwe, on, on jest założycielem tej szkoły. On walczył po Naszej stronie... PRZECIEŻ on zginął 5 lat temu, widziałam to na własne oczy...

- Nie zawsze można ufać swoim zmysłom Lyn. - przerwał jej Legault.

- Czyli twierdzisz, że on żyje ?

- Ja nie twierdzę, ja to wiem. Walczyłem z Nim przez chwilę, Zephiel mnie uratował, teleportując mnie stamtąd w przeciwnym razie, zginąłbym jak mój brat. - powiedział Legault.

- Stamtąd ? - zapytała zaciekawiona Lyn.

- Nie ważne... Nie mamy dużo czasu, gdzie jest naszyjnik ? Muszę go podmienić. - powiedział Legault

- W szafce. - odpowiedziała całkowicie zbita z tropu Lyn, jednocześnie wskazując ręką na szafkę.

Legault podszedł do szafki, otworzył ją. W środku stało małe pudełeczko, gdy uchylił wieko zobaczył naszyjnik. Ten sam, który Raven widział codziennie na szyi swojej Panii. Wyjął go i wsadził do kieszenii, podmieniając go na na podróbkę - przynajmniej tak wyglądało...

- Erk mnie śledzi. - powiedział Legault.

- Nic dziwnego, Sain jest w pobliżu. - powiedziała.

- Sain ? haha. - zaśmiał się Legault. - kope lat...

- Co Cię tak bawi ? - zapytała.

- Kto to jest Raven ? - zapytał, całkowicie olewając jej pytanie.

- Skąd o Nim wiesz ?! Masz go nawet nie tknąć, szłyszysz ?! - Krzyczała bardzo zdenerwowana Lyn.

- Spokojnie. Nim mu się nie stanie... przynajmniej na razie. - te ostatnie słowa powiedział tak cicho, że Lyn nie zdołała ich dosłyszeć. - Moim celem jest Sain.

- Sain ? Haha, myślisz, że dasz radę pokonać Sain'a ? - zaśmiała się Lyn.

- Nie muszę go pokonać, on sam się podda. - odpowiedział. - Za bardzo ją kocha, żeby pozwolił aby coś jej się stało.

- Masz na myśli Erk ? - zapytała.

- Taak, ten głupi łotrzyk ma teraz bardzo słaby punkt, a ja zamierzam to wykorzystać. - odpowiedział, po czym wyjął małą buteleczkę i przechylił wypijając ją jednym tchem.

- Służba u Zephiela nie wychodzi Ci na dobre. - powiedziała Lyn.

- Służba ? - zakpił Legault. - dopóki on myśli, że jestem jego uniżonym sługą, nic mi nie zrobi. Daży mnie coraz większym zaufaniem, a to będzie dla niego zgubą.

- Nie rozumiem Cię Legault. Zmieniłeś się... jesteś dokładnie jak Twój... - urwała przerażona.

Legault na szczęście nie zauważył trwogi malującego się na twarzy Lyn, więc kontynuował.

- Więc co mi możesz powiedzieć o Rav'ie ? Słyszałem, że sam Sain po Niego przybył, a to ciekawe. - zapytał mężczyzna.

- Jest bardzo zdolny. Ja... ja nie mogę Ci nic więcej powiedzieć. - odpowiedziała.

- hmm, a więc i Ty byłaś na tyle głupia...teraz masz słaby punkt. - zakpił Legault.

- Zamknij się. - wrzasnęła Lyn.

- Musisz wiedzieć, że byłem już w komnacie Raven'a. Nie ma go. - powiedział spokojnie mężczyzna.

Słowa te podziałały niespodziewanie jak balsam. Lyn uspokoiła się, wiedziała w takim razie, że Sain przyszedł po Niego i że Rav będzie bezpieczne przez najbliższe parę tygodni.

- To dobrze. - odpowiedziała.

- Tak sądzisz ? Bo jeśli teraz podróżuje z Sain'em, a On jest moim nowym celem, to kto wie co może się stać podczas walki. Może nie chcący... - nie zdążył dopowiedzieć słowa bo Lyn z szybkością światła sięgneła po sztylet i zanim się zorientował, sztylet leciał już w jego stronę, ale Legault nawet się nie uchylił. Sztylet dosłownie odbił się jakieś 5cm od jego głowy i upadł na ziemię. Zaskoczenie Lyn było ogromne, mimo tego nadal była spokojna.

- Widzę, że nauczyłeś się paru nowych sztuczek. A więc zostałeś Akolitą u Zephiela ? Jesteś żałosny. - powiedziała z pogardą.

- Akolitą ? hahahahahahahahahaaha - nie rozśmieszaj mnie. - odpowiedział wielce rozbawiony Legault.

Legault odwrócił się do Niej tyłem, zrzucając pelerynę, która odsłoniła jego plecy, widok był przerażający. Miał wytatuowane plecy. Wzór przedstawiał smoka pożerającego dziecko. Potwór miał rozpostarte skrzydła, prawe przechodziło przez łopatkę kończąc się na jego barku. Dziecko było 'związane' ogonem smoka w połowie jego długości, natomiast reszta rozchodziła się w dół pleców gdzie zakręcając w kierunku brzucha, kończyła się na pępku.

- Pieczęć Daagon'a ? - zapytała wyraźnie zaniepokojona.

- To koniec naszej rozmowy, mam to po co przyszedłem. Jeszcze się zobaczymy, Lyn. - powiedział Legault, po czym zniknął wyskakując przez okno.

Lyn siedziała teraz na łóżku, zastanawiając się czy to wszystko nie był sen. Mówiła do siebie...

- Ale przecież to niemożliwe...

- Powiedział, że Matt nie żyję...

- A może to nie Matt zginął tylko on...

- Ale jeśli to on zginął zamiast Matt'a to mamy bardzo duży problem..."

- Koniec na dziś. - powiedział dziadek.

- Dobrze... - odpowiedzieli jednocześnie Morris i Farrel, nauczyli się już, że jak dziadek mówi, że to koniec opowiadania na dziś, to nie wskurają nic swoim niezadowoleniem.

Dziadek był bardzo zmęczony, wydawałoby się, że opowieść wysysa z niego całą energię...

Kurna salek wciągnęła mnie ta opowieść jak cho**ra, obyś dalsze części mógł dodawać jak najszybciej bo mnie aż zżera czekając na nie.

Tym razem chyba troche wiecej bledow, niz ostatnio. Jak zwykle bola mnie powtorzenia. Poczytaj kilka razy tekst przed wyslaniem i staraj sie znalezc jakies synonimy, bo ciezko sie czyta, kiedy co chwile trafia sie na te same slowa. Staraj sie urozmaicic tekst, wrzucajac w niego wiecej uczuc. Jak piszesz, to staraj sie "wejsc" w jakas postac, a potem pisz o jej odczuciach, emocjach, itp. Dzieki temu tekst nie bedzie taki plaski, a nabierze wymiarowosci, ktorej w tej chwili brak. Staraj sie tez unikac Caps Locka i czegos takiego: "?!?!?!?!".

Na plus mozna zaliczyc fakt, ze nie zdradziles od samego poczatku calej intrygi, a starasz sie ja dawkowac powoli, kropla po kropelce. To buduje jakies napiecie i sprawia, ze czytelnik jest zaciekawiony.

no nad synonimami to muszę popracować.

co do wczucia się w postać, postaram się, jednak ciężko jest się wczuć w każdą z Nich.

e:

'?!?!?!?!?!' - poprawiłem : )

wyłapałem trochę błędów, powtórzeń itp.

Jest trochę błędów tj. "wskurają", "Panii", "kieszenii", czy kilka źle użytych lub ominiętych ąę.

Nie powinieneś używać tylu znaków, aby zaakcentować emocje. Ogranicz się maksymalnie do "?!", a głębsze przeżycia opisuj słownie.

Zamiast "hahaha(...)" napisz po prostu, że postać ironicznie się zaśmiała. Nie używaj też drukowanych liter. Używanie większych czcionek/drukowanych liter jest złym rozwiązaniem.

Piszesz strasznie skrótowo:

- Falcon. - odpowiedział.- ŻE CO?!?!?! - krzyknęła Lyn. - przecież to nie możliwe, on, on jest założycielem tej szkoły. On walczył po Naszej stronie... PRZECIEŻ on zginął 5 lat temu, widziałam to na własne oczy...

Przez to dialogi nabierają miejscami naiwnej formy, tak jak w przykładzie powyżej. Rozbuduj sekwencje dialogowe, ponieważ z tego co widzę, na razie w większości z nich składa się opowiadanie.

Zwracaj uwagę na epitety i porównania, bo czasami używasz ich mimochodem i powstają kwiatki tj.

Lyn z szybkością światła sięgneła po sztylet

Zauważyłam również, że starasz się (może podświadomie) kreować swoje opowiadanie na film. Stąd miażdżąca przewaga dialogów. Najpierw napisz opowiadanie, później zmieniaj kompozycję na filmowy script :)

No wiesz, nie kazda z nich. WYbierz kilka, ktora ci odpowiadaja. Np. jak opisujesz sytuacje zwiazane z Zephielem, to stajesz sie nim. Jak opisujesz sytuacje, gdzoe glowna role odgrywa Raven, to badz Raven. Jak Lynn, to Lynn. Trzy osobowosci chyba wystarcza, a uwierz lub nie, to nada tekstowi jakiejs wymiarowosci i autentycznosci.

okej okej, ogarniam.

dzięki, postaram się, w następnej części wprowadzić trochę waszych podpowiedzi.

"

- Nic nie zmienisz, zabijając mnie, to już dawno się zaczęło. - powiedział Zephiel

- Byłeś bardzo naiwny ufając mi... Tak naiwny. - zaśmiał się Legault - Myślisz, że boję się czegokolwiek? - zapytał przestając się śmiać.

- Jesteś głupi myśląc, że nie wiedziałem, że nie jesteś lojalny. Jestem tylko pionkiem na tej planszy, takich jak ja jest wielu, będziesz miał problem jak trafisz na 'gońca' mój głupi sługusie. Wtedy nawet ta pięczęć, którą otrzymałeś Cię nie uratuję. - powiedział Zephiel, jednocześnie kaszląc krwią. - Więc zabiłeś swojego brata tak?

Te słowa wstrząsnęły Legaultem, nie miał pojęcia, że Zephiel zna warunki pieczętowania rodziny Daagon'a. Odczuwał dziwny ból w okolicach pępka. Zastanawiał się czy to pieczęć, a jeśli tak to czy powinien udać się do Matki i zapytać o to, ta myśl była w jego głowie tylko przez krótką chwilę, ponieważ dobrze pamiętał, że jeśli się tam uda Falcon wytropi go bez problemu. Zdziwienie było tym większe, iż wydawało mu się, że pieczęć przejmuję kontrolę nad jego ciałem, nigdy nie miał tak dużych problemów z poruszaniem kończynami. W głowie miał mnóstwo zaklęć, które teoretycznie mogły pomóc ale nie na długo, jeśli dalej tak będzie udanie się do Matki będzie jedynym wyjściem. Legault zwalczył w sobie bół i przemówił.

- Zaskakujesz mnie, myślałem, że jesteś tak dużym ignorantem, że nawet nie znasz warunków... - powiedział łotrzyk.

Zephiel uśmiechnął się złowrogo i skonał. Uśmiech ten wywował większą trwogę u Legaulta niż słowa wypowiedziane wcześniej. Wydawałoby się, że właśnie to miało się wydarzyć. - pomyślał, po czym wyjął sztylet z piersi martwego okultysty.

*W tym samym czasie gdzieś w lesie niedaleko Westchester*

- Wstawaj, ruszamy. - powiedział Sain, szturchając Rav'a lekko w ramię.

Rav obudził się. Nie spał dobrze tej nocy, ale nie dlatego, że spał na ziemii, targały nim złe sny.. Mimo tego wstał i spojrzał na Sain'a.

- Gdzie idziemy? - zapytał.

- Jak to gdzie ? Tam gdzie mieliśmy iść. Zakon czeka. Uprzedziłem ich o tym, że dojdziemy niebawem , jednak musisz być ostrożny, w czasie naszej wędrówki może się stać wszystko. Jeśli zginę musisz mi przyrzec, że uciekniesz. Biegnij zawsze na wschód, Erk znajdzie Cię jeśli coś się stanie. - powiedział Sain.

Rav nic z tego nie rozumiał. Miał w głowię tyle pytań. Co może się przytrafić? Kto może nas zaatakować? Dlaczego na wschód? Kto to jest Erk? Mimo tych wszystkich złych myśli ciągle miał wrażenie, że to tutaj ma być, że podróż z Sain'em była mu przeznaczona, że to czego się nauczy i to co zrobi w przyszłości będzie miało wielkie znaczenie. Był dziwnie spokojny słysząc te wszystkie wieści od Sain'a... Rav przytaknął i ruszyli dalej. Podróż nie różniła się wiele od tych, które Rav robił sobie w przerwach między ćwiczeniami w Szkole Rycerskiej. Drzewa wszędzie wyglądały tak samo, tylko, że Raven nie mógł się oprzeć wrażeniu, że im dłużej idą tym staje się mroczniej mimo tego, że drzewa rosły dużo luźniej niż na początku gdy do niego weszli. Rav dobrze znał ten gąszcz drzew na granicach lasu i polany jednak nigdy nie zapuszczał się tak głęboko jak teraz z Sainem. Czuł jakiś dziwny spokój, przerażało go to, każdy na jego miejscu czułby przynajmniej niepokój lub nawet trwogę, lecz nie on. On był spokojny. Nagle Sain stanął w miejscu, Rav spojrzał na niego gdy nagle został bardzo mocno uderzony i padł na ziemię, zrozumiał dopiero co się stało gdy strzały świsnęły mu koło głowy i wbiły się w ziemię. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążył nawet mrugnąć okiem, Sain wyjął z kieszeni jakieś kulki przypominające miniaturowe bombki i rzucił nimi o ziemię, wybuchły lekko i dym pojawił się tak gęsty, że Rav nic nie widział.

- Leż, zaraz wrócę. - szepnął do niego Sain, którego poznał go po głosie Rav.

Sain wyskoczył z dymu wyjmując dwa sztylety, natychmiast dwie strzały zostały wypuszczone w jego kierunku, Sain odbił je i puścił się biegiem w kierunku wylotu ów strzał. Biegnąc do przodu ciągle nowe pociski sunęły w jego kierunku, omijał je zręcznie, dobiegł w końcu do wielkiego drzewa. Stamtąd posyłane były strzały, wskoczył na drzewo i ujrzał kulę płomieni - wszystko stało się tak szybko, Sain złożył ręce jak do modlitwy i wpadł prosto w buchający ogień.. Wyglądało to tak jakby płomień palił wszystko dookoła niego lecz jakieś 30cm od niego nie mógł się dostać, formowała się pewna kula ochronna naokoło jego osoby. Płomień zniknął a Sain ujrzał w końcu swojego agresora, odbił się od gałęzi i zaatakował napastnika. Lecz on sparował atak i obaj odskoczyli od siebie na ziemię, lądując w odległości jakichś 10 metrów. Przerwa w walce - pomyśłał Sain i od razu zaczął analizować przeciwnika... Posługuję się dwoma Kamasami, o dziwo wyjął tylko jednego, drugim spokojnie mógł mnie trafić... Potrafi się posługiwać symbolami, ogień. Może coś jeszcze? Niestety Sain nie miał więcej czasu do namysłu, gdyż przeciwnik wyjął drugą broń zza pleców i zaczął biec w jego kierunku. Sain odskoczył i rzucił kolejną małą bombką na ziemię i znów wszystko zakrył dym. Sain stanął na gałęzi pobliskiego drzewa, wiedział, że nie ma dużo czasu. Wyjął z paska 2 buteleczki, zawartość jednej była przeźroczysta natomiast druga była ciemno-zielona. Wypił obie, zamknął oczy i czekał. Dym opadł i przeciwnik od razu zaatakował Sain'a od tyłu, Sain kucnął by nie zostać trafiony ostrzem, jednocześnie okręcając się o 180 stopni, wbił sztylet w udo napastnika. Agresor kopnął Sain w twarz. Sain upadł. Nim cokolwiek więcej się stało, przeturlał się po ziemi i stanął na nogi, spojrzał w miejsce gdzie przed chwilą stał przeciwnik, ale jego już nie było. Pomyśłał, że zaraz zaatakuję od tyłu, lecz nikogo nigdzie nie było. Nagle Sain stanął jak wryty - to było tylko po to by odwrócić moją uwagę pomyślał i co sił w nogach zaczął biec do Rav'a wypijając kolejną buteleczkę, która znacznie przyśpieszyła jego szybkość. W końcu dopadł do miejsca w którym zostawił Rav'a, ale jego już nie było..."

przedsmak tego co będzie niebawem. : )

Odczuwał dziwny ból w okolicach pępka.

Te zdanie zmniejszyło epickość epickości twoich epickich tekstów, bowiem język polski nie jest epicki.

Reszta epickie, jak epickość epickości, takie teksty to rare, że tak się wyrażę.

Sam mam z kolegą kiedyś pisać, ale na razie ćwiczymy.

Salek, poskładaj to w 'kupę' i daj w załączniku :)

GJ ;)

właśnie miałem ciężką rozkminę czy by zostawić to zdanie jednak tutaj chodziło o jego pieczęć. : )

Od razu widać poprawę. Rzadko spotykam osoby, które potrafią wyciągać wnioski z wytkniętych błędów.

Początek trochę niejasny, na początku nie miałam pojęcia co to za sytuacja. Sceny potyczek są, moim zdaniem, trochę za chaotyczne - nawet jeżeli chciałeś oddać dynamizm. Ponadto ciężko mi przełknąć sam ich epicko-niesamowity przebieg, ale rozumiem, że tak ma być.

Ogólnie widać poprawę i fabuła zaczyna się rozkręcać. Tak trzymaj.

- Gdzie ja jestem? - spytał Rav, rozglądając się dookoła. Najwidoczniej podczas zgiełku walki musiał zemdleć lub może nawet został zaatakowany, lecz nic z tego nie pamiętał. Leżał teraz w bardzo ciemnej komnacie. wiedział, że leży na jakimś łożu. Dookoła nie widział praktycznie nic prócz zarysu postaci, która siedziała w kącie. Na pierwszy rzut oka była to kobieta...

- Jakby Ci to powiedzieć, jesteś w domu. - odpowiedziała kobieta.

Chłopak nic nie odpowiedział tylko rozglądał się po komnacie. Teraz gdy już oprzytomniał i przyzwyczaił się do półmroku panującego w komnacie mógł dostrzec o wiele więcej szczegółów. Komnata była dość obszerna, ale mimo tego słabo wyposażona. Oprócz łoża na którym leżał Rav, stało tam jeszcze krzesło - które teraz było zajmowane przez kobietę - regał z książkami i malowidło ścienne. Ów malowidło przykuło jego uwagę najbardziej. Na zachodniej ścianie komnaty był namalowany dziwny rysunek - jakby smok, który zjada dziecko. Raven nie był strachliwy, lecz ten widok przyprawił go o dreszcze. Chłopiec nagle się ocknął, zdał sobie sprawę, że przed chwilą podróżował w lesie z Sain'em a teraz jest w jakiejś komnacie, poruszył się niespokojnie na łóżku.

- To na co przed chwilą patrzyłeś, to smok Daagon'a. Przerażający potwór. Istnieje bardzo okrutna legenda związana z tym właśnie smokiem. Widzisz, Daagon niegdyś był to bardzo potężny czarnoksiężnik, określano go tym mianem bo manipulował istotą i kształtem. Już tłumaczę. Daagon potrafił przybierać kształty każdego ze zwierząt, które niegdyś zabił. Ale był wyjątek od reguły, bo widzisz smoki są uważane za stworzenia magiczne - no przynajmniej były, bo jak już wiadomo ostatniego smoka zabił Qwoyed - elfi wojownik, który poległ wraz z ostatnim ze smoków. Daagon oczywiście wiedział o tym, więc nie był do końca przekonany o tym czy zabicie smoka umożliwi mu transmutację w niego. Jak już mówiłam, był on bardzo potężny, a więc zamiast pokonywać smoka, zamknął go w pieczęci na swoim ciele - która jawiła się bardzo przerażającym tatuażem, który wyglądał właśnie tak jak ten malunek na którym skupiałeś swoją uwagę. Otóż warunkiem było złożenie ofiary, ale nie była to zwyczajna ofiara. Człowiek, który chciał zamknąć istotę magiczną - w tym wypadku smoka - w pieczęci musiał poświęcić życie najbliższej dla siebie osoby. Daagon zaślepiony żądzą władania smokiem, złożył ofiarę ze swojego młodszego brata, który miał tylko 4 lata. Jednak coś poszło nie tak, mag nie dawał sobie rady z mocą pieczęci, więc jego pazerność zatriumfowała w tym wypadku. Nie chciał by ktoś kiedykolwiek przejął moc pieczęci, dlatego w swojej podziemnej kryjówce zamienił się w posąg kamienny. Od tego czasu był zwykłą statuetką, która nic poza przerażającym widokiem nie oferowała znalazcom. Przynajmniej do tej pory... - urwała.

- Kim jesteś? - spytał zaciekawiony chłopak.

- Możesz mówić na mnie Matka. - odpowiedziała. - a teraz wstań i odwróć się do mnie plecami.

Rav zawachał się. Nie był pewny czy to dobry pomysł. Jednak coś podpowiadał mu, że ta kobieta nie zrobi mu krzywdy. Przecież jakby chciała mnie zabić, zrobiła by to od razu. - pomyślał Raven, po czym wstał i stanął plecami do kobiety.

Kobieta zrobił dziwny ruch ręką, złączyła palec wskazujący ze środkowym i wbiła je w łopatkę chłopaka. Rav zawył z bólu po czym zemdlał i osunął się na posadzkę.

Nie minęło 5minut gdy chłopak wstał. Spojrzał na kobietę, chwycił swój sztylet - który cały czas leżał na ziemi obok łóżka - i zaatakował kobietę. W tym momencie Rav został ugodzony pięścią w brzuch i padł na ziemię.

- Mówiłem, że będę Ci potrzebny. - dziwny głos rozbrzmiał w komnacie.

- Nie musiałeś go tak straszyć, pokaż się wreszcie. - odpowiedziała lekko zdenerwowana kobieta.

Koło leżącego na posadzce Raven'a pojawił się dobrze zbudowany mężczyzna. Ubrany był w ciemne spodnie i czarne buty. Nie miał zakrytej klatki piersiowej, która pokryta była licznymi zadrapaniami, jeszcze świeżymi. Nosił maskę, więc widać było tylko jego oczy.

- Nieźle Ci już idzie z tą niewidzialnością. - zaśmiała się kobieta. - ale teraz zostaw nas samych, poradzę sobie.

- Jak sobie życzysz. - odparł mężczyzna po czym wyszedł z komnaty.

- Co Ty mi zrobiłaś? - wyszeptał Raven, trzymając się za łopatkę.

- Otworzyłam Twoją pieczęć. - powiedziała bardzo poważnie kobieta.

- Pieczęć? - zapytał.

- Tak, widzisz kochany chłopcze, Twoi rodzice w spadku nie zostawili Ci niczego prócz pieczęci, prawdopodobnie dostałeś ją już w dniu narodzin. Teraz jakbyś spojrzał na swoją prawą łopatkę, to widzisz na niej tatuaż z krukiem. A może się mylę?

Raven spojrzał na swoją bolącą łopatkę i rzeczywiście widniał tam tatuaż kruka czarnego jak noc.

- Ale ja nic nie rozumiem? Co to jest za pieczęć? - zapytał.

- Prawdę mówiąc to sama nie potrafię Ci tego wytłumaczyć. Świat jest pełen magicznych pieczęci, a te które są pieczętowane za pomocą ptaków, są najbardziej tajemnicze i niebezpieczne. Będziesz musiał odkryć to sam. Ja tylko wskazałam Ci ścieżkę, Ty musisz odkryć co za Nią się kryje. A teraz idź spać, jutro będziesz już w zakonie i spotkasz się z Sainem. - kobieta po tych słowach wyszła z komnaty.

Rav nie miał siły myśleć o tym wszystkim, obolały położył się i zasnął.

wybaczcie mi, lenia złapałem.

historia prawdopodobnie wróci, mam trochę materiałów, ale narazie nie mam czasu - może pojawi się trochę dojrzalszych rzeczy po sesji ; )

za***iście się to czytało.Z niecierpliwością czekam na kolejną część :D

aleś odświeżył :D

Nie jestem pisarzem, może kiedyś hobbystycznie będę :) Pragnę ci tylko zasugerować, byś pisząc unikał dwóch rzeczy:

1. "Tymczasem w..."

To chyba nie do końca eleganckie w opowiadaniu, kojarzy mi się to w najlepszym przypadku z komiksami, a najwięcej pamiętam tego chyba z fabularyzowanych kryminałów itp.

2.

Sain wyskoczył z dymu wyjmując dwa sztylety, natychmiast dwie strzały zostały wypuszczone w jego kierunku, Sain odbił je i puścił się biegiem w kierunku wylotu ów strzał. Biegnąc do przodu ciągle nowe pociski sunęły w jego kierunku, omijał je zręcznie, dobiegł w końcu do wielkiego drzewa. Stamtąd posyłane były strzały, wskoczył na drzewo i ujrzał kulę płomieni - wszystko stało się tak szybko, Sain złożył ręce jak do modlitwy i wpadł prosto w buchający ogień.. Wyglądało to tak jakby płomień palił wszystko dookoła niego lecz jakieś 30cm od niego nie mógł się dostać, formowała się pewna kula ochronna naokoło jego osoby. Płomień zniknął a Sain ujrzał w końcu swojego agresora, odbił się od gałęzi i zaatakował napastnika. Lecz on sparował atak i obaj odskoczyli od siebie na ziemię, lądując w odległości jakichś 10 metrów. Przerwa w walce - pomyśłał Sain i od razu zaczął analizować przeciwnika... Posługuję się dwoma Kamasami, o dziwo wyjął tylko jednego, drugim spokojnie mógł mnie trafić... Potrafi się posługiwać symbolami, ogień. Może coś jeszcze? Niestety Sain nie miał więcej czasu do namysłu, gdyż przeciwnik wyjął drugą broń zza pleców i zaczął biec w jego kierunku. Sain odskoczył i rzucił kolejną małą bombką na ziemię i znów wszystko zakrył dym. Sain stanął na gałęzi pobliskiego drzewa, wiedział, że nie ma dużo czasu. Wyjął z paska 2 buteleczki, zawartość jednej była przeźroczysta natomiast druga była ciemno-zielona. Wypił obie, zamknął oczy i czekał. Dym opadł i przeciwnik od razu zaatakował Sain'a od tyłu, Sain kucnął by nie zostać trafiony ostrzem, jednocześnie okręcając się o 180 stopni, wbił sztylet w udo napastnika. Agresor kopnął Sain w twarz. Sain upadł. Nim cokolwiek więcej się stało, przeturlał się po ziemi i stanął na nogi, spojrzał w miejsce gdzie przed chwilą stał przeciwnik, ale jego już nie było. Pomyśłał, że zaraz zaatakuję od tyłu, lecz nikogo nigdzie nie było. Nagle Sain stanął jak wryty - to było tylko po to by odwrócić moją uwagę pomyślał i co sił w nogach zaczął biec do Rav'a wypijając kolejną buteleczkę, która znacznie przyśpieszyła jego szybkość. W końcu dopadł do miejsca w którym zostawił Rav'a, ale jego już nie było..."

Te 10 metrów mnie jeszcze tak nie razi, ale te mniejsze odległości mógłbyś określić czymś namacalnym, nie wiem... Długość przedramienia, choć może niekoniecznie ten konkretny przykład by tu pasował. Wiesz chyba, o co chodzi :) Ograniczyłbym po prostu użycie jednostek zwłaszcza, gdy to można określić jakąś uniwersalną miarą w postaci takiego przedramienia, czy zamiast pisać dajmy na to czysto przykładowo:

Ich twarze dzieliło od siebie 15cm.

Osobiście zastosowałbym:

Ich twarze dzieliła od siebie długość dłoni.

Jak dla mnie brzmi to lepiej, polecam ci zastosować te rady, chyba, że mam jakieś dziwne poczucie estetyki w tym temacie.

No i zjadasz dosyć często ogonki w ą, ę i inne drobniejsze literówki, tudzież w pośpiechu stosujesz złą odmianę, ale jest spoko, ciekawie się to czyta i jak będziesz pisać dalej, to z pewnością będę śledził to w miarę na bieżąco ;]

(EDIT): tych 180 stopni też bym się wystrzegał ;p

(EDIT2) Spokojnie, rozciągłość czasową miałem na uwadze, jako, że temat został odświeżony i tu trafiłem, to napisałem, co o tym sądzę. Sam z pół roku temu pisałem pewne wypociny, jest tego na razie z 50 kartek A4. Nie piszę, bo to mnie LoL absorbuje, bo to szkoła, czasem jak się 1 dzień odechce to potem leci w miesiącach... Sam wracając dokonałbym wielu zmian i przeróbek, o tym, że mi się całkiem koncepcja zmieniła, a teraźniejsza nawet nie jest gotowa to nawet nie wspominam (aczkolwiek właśnie to zrobiłem ;d). Tak czy inaczej polecam się na przyszłość. Choć jestem znacznie bardziej ścisłowcem niż polonistą, to jeśli tylko coś kiedyś zauważę i będę ci mógł to wytknąć, to z pewnością to zrobię ;P i powiem, jak bym zrobił to sam.

Ostatni tekst właściwie był sprzed dwóch lat, także troszkę przez ten czas się pozmieniało jeśli chodzi o mnie. Raven gdzieś tam w odmętach dysku leży i nie powiem, że nie chciałbym do niego wrócić, aczkolwiek brak czasu i duża rozwiązłość czasowa może troszkę zmienić wygląd teraźniejszej opowieści. Tak czy owak wezmę pod uwagę i możliwe, że coś napiszę, jeśli się przyjmie to pomyślę nad powrotem do tego.

Szczerze mówiąc jak czytam to opowiadanie dziś to widzę tak wiele błędów i tak wiele bym pozmieniał, że nawet nie macie pojęcia. Człowiek dojrzewa, styl pisania razem z Nim.

Dzięki za miłe słowa. : )

@Dzięki za propozycję, ale uważam, że jeśli ktoś chce być prawdziwy w tym co robi to powinien jednak robić to tak jak on to widzi, a nie tak jak ktoś by to zrobił. Oczywiście błędy typu stopnie, cm, metry - wiadomo, można wytknąć. Ale sam styl opowieści wolałbym widzieć własnymi oczami wyobraźni.

jako, że paru osobom się podobało zamieszczam w osobnym temaciee.

Było słoneczne popołudnie, dziadek Barry w raz z jego dwoma wnuczkami, Morrisem i Farrelem wybrali się na spacer do lasu. Robili to dość często, zawsze dochodząc do olbrzymiej polany położonej dokładnie w centrum lasu. Gdy dotarli na miejsce jak zwykle usiedli pod wielkim dębem który rósł na jej skraju, dziadek palił fajkę a dzieci biegały w tą i spowrotem, ganiając siebie. W końcu jeden z nich znudził się - a był to Farrel, który nie lubił robić ciągle tego samego - usiadł obok dziadka i zapytał:

- Dziadku, może opowiesz nam coś ? - mówił. Dziadek wyraźnie orzeźwiony tym pytaniem nabił znowu swoją fajkę po czym wzdychając odpowiedział.

- Nie opowiadałem Wam nigdy historii o pewnym człowieku o imieniu Raven ? - Na dźwięk tego imienia nagle wicher zerwał się wyrywając młodemu Morrisowi z rąk kapelusz, po czym ucichł kompletnie, stało się cicho, jakby głucho...Morris przerażony krzyknął.

- Co to było ?! Dziadku ?

Dziadek dobrze wiedział co to było i dlaczego, jednak puścił to pytanie mimo uszu.

- Nie mówiłeś nam o Nim niczego, dziadku opowiedz Nam, proszę! - krzyknął Farrel bardzo podekscytowany.

- Dobrze więc, opowiem Wam ale musicie mi przyżec, że to pozostanie między Nami, jeśli babcia się dowie... - powiedział dziadek uśmiechając się serdecznie.

- Dobrze ! - krzyknęli obaj, przytakując głowami.

- A więc słuchajcie. - Dziadek nabił fajkę po raz trzeci - co nie często się zdarza i ciągnął.

"Mamy rok 1453. Przeszło 1000 lat od bitwy, która na zawsze zmieniła losy ludzkości. Człowiek imieniem Raven, był to mój drogo oddany przyjaciel, znaliśmy się od małego i mieliśmy te same plany, no może nie te same ale podobne. Raven był bardzo utalentowanym 'sztyleciarzem' potrafił z Nimi robić wszystko, ja natomiast nienawidziłem tego, wolałem duży dwuręczny miecz. Może Wam się to wydać dziwne ale nigdy, NIGDY, nie pokonałem go. Był bardzo zwinny, szybki po prostu był geniuszem w swoim 'fachu'. Ja natomiast byłem średni. Razem uczęszczaliśmy do szkoły Rycerskiej w Westchester, ja uczyłem się władania mieczem i jeździectwa, natomiast on szkolił się w walce sztyletem i łucznictwie. Już po paru pierwszych dniach, starszyzna szkoły zauważyła jego talent jednak dopiero gdy miał lat 17 zaczęto się nim interesować w sposób niezwykły i właśnie wtedy zaczęły się jego kłopoty...

- Dzień dobry młodzieńcze. - powiedziała Lyn, przedstawicielka szkoły Rycerskiej w Westchester.

- Dzień dobry Moja Panii. - powiedział Raven.

- Zapewne zastanawiasz się dlaczego Cię tu wezwałam, otóż odpowiedź jest bardzo prosta. Widzisz tego człowieka który stoi obok portretu Falcona ? - Raven odwrócił się i zobaczył człowieka, który na pierwszy rzut oka przestraszyłby każdego. Miał założony czarną pelerynę z kapturem, dwa sztylety na udach, dziwne buteleczki wypełnione jakimś płynem umocowane paskiem na klatce piersiowej, do tego w sali panował półmrok, a jego blizna przechodząca przez prawe oko dodawała mu jeszcze większego 'uroku'.

- Nie bój się. - powiedział mężczyzna. - Nazywam się Sain. Jestem przedstawicielem Zakonu Cienii, pewnie nigdy o Nim nie słyszałeś ani nikt inny, który nie jest jego członkiem. Zostałem poinformowany, że znakomicie władasz sztyletem, dlatego zacząłem Cię obserwować i mam dla Ciebie propozycję, ale to zaraz...

Nagle Lyn wstała, uniosła ręce do góry, buchnął z nich ogień - w sali zrobiło się bardzo jasno. Przeniosła ręcę na okna, a w tych z głuchym trzaśnięciem zamknęły się kotary. Ruszyła ręką w stronę wielkiego stołu przy którym wcześniej siedziała a ten pchnięty jakąś niewidzialną siłą przeleciał pod samą ścianę. W komnacie było teraz o wiele więcej miejsca.

Raven stał jak wryty, nie wiedział co się dzieje. Odwrócił się w kąt gdzie wcześniej stał Sain, ale teraz już go tam nie było. Sain stał dokładnie przed Raven'em, wyjął dwa sztylety i Raven już wiedział co się dzieje. Miał dwa wyjścia uciekać, albo walczyć. Młodzieniec jednak nie był tchórzem, dobył swoich sztyletów i odparł atak, zakapturzony mężczyzna odskoczył i stanął w miejscu, schował broń, spojrzał na chłopca i powiedział.

- Jeszcze nikt w tak młodym wieku nie odparł tego ataku. Raven to była Twoja pierwsza lekcja.

Po czym wszystko wróciło do normy, stół, okna, pochodnie. Lyn siedziała przy stole uśmiechając się do młodego chłopca. Raven stał jak wryty nie wiedząc co się dzieje. Sain zniknął. "

- Morris, Farrel ! Barry, do jasnej cholery gdzie się podziewacie ?! - krzyczała babcia.

- Ojj, musimy wracać do domu. - powiedział dziadek - no już, już !

- Ale dziadkuu, a opowieść ? Co dalej się stało ! - wykrzykiwali młodzieńcy.

- Wszystko w swoim czasie ! A teraz ruchy bo mnie babcia zabiję ! - powiedział dziadek.

I wszyscy trzej skierowali się w stronę domu.