jako, że paru osobom się podobało zamieszczam w osobnym temaciee.
Było słoneczne popołudnie, dziadek Barry w raz z jego dwoma wnuczkami, Morrisem i Farrelem wybrali się na spacer do lasu. Robili to dość często, zawsze dochodząc do olbrzymiej polany położonej dokładnie w centrum lasu. Gdy dotarli na miejsce jak zwykle usiedli pod wielkim dębem który rósł na jej skraju, dziadek palił fajkę a dzieci biegały w tą i spowrotem, ganiając siebie. W końcu jeden z nich znudził się - a był to Farrel, który nie lubił robić ciągle tego samego - usiadł obok dziadka i zapytał:
- Dziadku, może opowiesz nam coś ? - mówił. Dziadek wyraźnie orzeźwiony tym pytaniem nabił znowu swoją fajkę po czym wzdychając odpowiedział.
- Nie opowiadałem Wam nigdy historii o pewnym człowieku o imieniu Raven ? - Na dźwięk tego imienia nagle wicher zerwał się wyrywając młodemu Morrisowi z rąk kapelusz, po czym ucichł kompletnie, stało się cicho, jakby głucho...Morris przerażony krzyknął.
- Co to było ?! Dziadku ?
Dziadek dobrze wiedział co to było i dlaczego, jednak puścił to pytanie mimo uszu.
- Nie mówiłeś nam o Nim niczego, dziadku opowiedz Nam, proszę! - krzyknął Farrel bardzo podekscytowany.
- Dobrze więc, opowiem Wam ale musicie mi przyżec, że to pozostanie między Nami, jeśli babcia się dowie... - powiedział dziadek uśmiechając się serdecznie.
- Dobrze ! - krzyknęli obaj, przytakując głowami.
- A więc słuchajcie. - Dziadek nabił fajkę po raz trzeci - co nie często się zdarza i ciągnął.
"Mamy rok 1453. Przeszło 1000 lat od bitwy, która na zawsze zmieniła losy ludzkości. Człowiek imieniem Raven, był to mój drogo oddany przyjaciel, znaliśmy się od małego i mieliśmy te same plany, no może nie te same ale podobne. Raven był bardzo utalentowanym 'sztyleciarzem' potrafił z Nimi robić wszystko, ja natomiast nienawidziłem tego, wolałem duży dwuręczny miecz. Może Wam się to wydać dziwne ale nigdy, NIGDY, nie pokonałem go. Był bardzo zwinny, szybki po prostu był geniuszem w swoim 'fachu'. Ja natomiast byłem średni. Razem uczęszczaliśmy do szkoły Rycerskiej w Westchester, ja uczyłem się władania mieczem i jeździectwa, natomiast on szkolił się w walce sztyletem i łucznictwie. Już po paru pierwszych dniach, starszyzna szkoły zauważyła jego talent jednak dopiero gdy miał lat 17 zaczęto się nim interesować w sposób niezwykły i właśnie wtedy zaczęły się jego kłopoty...
- Dzień dobry młodzieńcze. - powiedziała Lyn, przedstawicielka szkoły Rycerskiej w Westchester.
- Dzień dobry Moja Panii. - powiedział Raven.
- Zapewne zastanawiasz się dlaczego Cię tu wezwałam, otóż odpowiedź jest bardzo prosta. Widzisz tego człowieka który stoi obok portretu Falcona ? - Raven odwrócił się i zobaczył człowieka, który na pierwszy rzut oka przestraszyłby każdego. Miał założony czarną pelerynę z kapturem, dwa sztylety na udach, dziwne buteleczki wypełnione jakimś płynem umocowane paskiem na klatce piersiowej, do tego w sali panował półmrok, a jego blizna przechodząca przez prawe oko dodawała mu jeszcze większego 'uroku'.
- Nie bój się. - powiedział mężczyzna. - Nazywam się Sain. Jestem przedstawicielem Zakonu Cienii, pewnie nigdy o Nim nie słyszałeś ani nikt inny, który nie jest jego członkiem. Zostałem poinformowany, że znakomicie władasz sztyletem, dlatego zacząłem Cię obserwować i mam dla Ciebie propozycję, ale to zaraz...
Nagle Lyn wstała, uniosła ręce do góry, buchnął z nich ogień - w sali zrobiło się bardzo jasno. Przeniosła ręcę na okna, a w tych z głuchym trzaśnięciem zamknęły się kotary. Ruszyła ręką w stronę wielkiego stołu przy którym wcześniej siedziała a ten pchnięty jakąś niewidzialną siłą przeleciał pod samą ścianę. W komnacie było teraz o wiele więcej miejsca.
Raven stał jak wryty, nie wiedział co się dzieje. Odwrócił się w kąt gdzie wcześniej stał Sain, ale teraz już go tam nie było. Sain stał dokładnie przed Raven'em, wyjął dwa sztylety i Raven już wiedział co się dzieje. Miał dwa wyjścia uciekać, albo walczyć. Młodzieniec jednak nie był tchórzem, dobył swoich sztyletów i odparł atak, zakapturzony mężczyzna odskoczył i stanął w miejscu, schował broń, spojrzał na chłopca i powiedział.
- Jeszcze nikt w tak młodym wieku nie odparł tego ataku. Raven to była Twoja pierwsza lekcja.
Po czym wszystko wróciło do normy, stół, okna, pochodnie. Lyn siedziała przy stole uśmiechając się do młodego chłopca. Raven stał jak wryty nie wiedząc co się dzieje. Sain zniknął. "
- Morris, Farrel ! Barry, do jasnej cholery gdzie się podziewacie ?! - krzyczała babcia.
- Ojj, musimy wracać do domu. - powiedział dziadek - no już, już !
- Ale dziadkuu, a opowieść ? Co dalej się stało ! - wykrzykiwali młodzieńcy.
- Wszystko w swoim czasie ! A teraz ruchy bo mnie babcia zabiję ! - powiedział dziadek.
I wszyscy trzej skierowali się w stronę domu.