Kończąc przygodę z War of the Immortals, nie spodziewałem się, że tak szybko i tak nagle znajdę kolejnego, grywalnego MMORPG. Nie był to jednak War of the Immortals 2, albo jakiś hack’n’slasher, tylko zupelne ich przeciwieństwo, takie, po którym robię pojazd w co drugim newsie, raz po raz krytykując oprawę graficzną i zamiłowanie do misiaczków.
I okazało się, że trafiła kosa na kamień, bo miłość do Glory Destiny Online wybuchła równie szybko co gimnazjalna miłość…
W czym tkwi sekret?
No właśnie sam nie wiem. Ze screenów w ciemno można walić, że jest to gra „dla dzieci”, szczególnie dla płci pięknej, więc tym bardziej nie kapuję, dlaczego stała się ona tak popularna i to po stronie samców… dorosłych samców. Sam mam 23 lata, ale w „mojej” gildii znajdują się osoby z 30-stką na karku, które rzekomo wyrosły z gier komputerowych, więc zajeły się budowaniem domów i spładzaniem nowego pokolenia Polaków. Co one widzą w Glory Destiny Online? Przede wszystkim dobrą zabawę, bo chyba tylko w tym produkt Koramgame jest najlepszy. Nie ważne przecież, że Twoja postać wygląda jak kreskówkowy mutant z Czarnobyla; liczy się przecież wszechobecny fun, którego tutaj na pewno nie zabraknie. No dobra, po jakimś czasie będzie go ubywać, więc zaczniemy dostrzegać pierwsze wady, takie, których wcześniej nie widzieliśmy, bo za bardzo kochaliśmy GDO.
Eden Eternal
Dwa słowa, jakże proste i jakże wymowne względem Glory Destiny Online. Przykro przyznać, naprawdę, ale jest to bezczelna kalka, które nie powstydziłby się nawet Perfect World Entertainment i jego zestawienie: Battle of the Immortals – War of the Immortals. Kopiowanie rozpoczyna się na etapie Launchera, gdzie widzimy identyczne – co w Eden Eternal – ikonki, opcje techniczne, czy wreszcie pasek ładowania. Później jest to samo, z tym wyjątkiem, że GDO jest utrzymane w innej kolorystyce, co poprzednik. Dalej: podobne wioski, podobne umiejętności, podobne potworki, podobni NPC, podobne przedmioty, nawet podobne miksturki do życia. Jedynym i chyba najbardziej rewolucyjnym rozwiązaniem, który różni oba tytuły jest system castowania skilli.
Ciężki żywot myszki
I tutaj serce rozdziera się na połowę. Jedna część kocha takie rozwiązanie, bo jest ono znacznie bardziej dynamiczne od „starych” elementów i przypomina nieco hack’n’slashowe produkty. Druga zaś, nie nawidzi tego systemu i z każdą minutą coraz to bardziej tęskni za normalnym wciskaniem umiejętności tj. skill bar i spamowanie klawiszy od jednego do zera. Należę raczej do tej drugiej grupy, bo umieszczanie odpowiednych umiejetności pod ikonką LPM lub PPM zajmuje kilka cennych sekund, a te w czasie walki są przecież nieocenione. Męczy to szczególnie przy klasie Shaman, gdzie jesteśmy poniekąd zmuszeni do przełączania między leczeniem, Totemem i dodatkowym skillem atakującym. Uwierzcie, nie jest to ani miłe, ani przyjmne, ani w żaden sposób łatwe. No właśnie, jeśli już jesteśmy przy Szamanku, to czas na kilka niemiłych słów.
Shaman bez Revive i buffów? Sad, but true
A wiecie, kto ma tego Revive? Nie uwierzycie. SORCERER. To jest tak absurdalne, że aż śmieszne, żeby Shaman XXI wieku nie posiadał możliwości wskrzeszania swoich kompanów. Baaa, mój kochany Supporter nie posiada nawet jednego, porządnego buffa. Jego rola w drużynie ogranicza się do spamowania Heala i nic poza tym. A jeśli Twój towarzysz miał pecha i zginął, trudno, trzeba pożegnać się z kilkoma procentami expa i zaczynać od początku. Albo czekać na Sorka, która paradoksalnie posiada i Revive… i Heala. To w sumie Shaman jest w Glory Destiny Online zupełnie niepotrzebny. To po jaką cholerę w ogóle dodawali go do gry…
Mapa
Rzadko kiedy zwracam uwagę na otaczające mnie otoczenie, ale w Glory Destiny Online nie da się przejść koło tego obojętnie. Już po wyjściu z miasta startowego widzimy charakterystyczny, zamknięty obszar, który po chwili postoju okazuje się być… prawie ruchomą elipsą, na której końcu widzimy nicość, przepaść. Zabrzmi to może dziecinnie, ale kiedy balansuje na skraju mapy, bijąc przy tym kolejne mobki, naprawdę można poczuć, że jeden, większy podmuch wiatru i zostaniemy strąceni w dół. Daje to tak niepodrabialny klimat, że z sekundy na sekunde pokochamy GDO i nawet closed-maps nie będą zbyt dużym problemem.
Easy Mode
Trochę dziwne, żeby na samych Guild Questach można było w 3 dni zdobyć maksymalny poziom doświadczenia, a właśnie coś takiego mamy Glory Destiny Online. Wystarczy dobre, pięcioosobowe, kilkugodzinne party, a nasz exp będzie rósł w iście atomowym tempie. Dla porównania: za Story Quest na 35 lvl dostajemy około 15-20k, zaś za zadanie gildyjne na ten sam poziom… 40k expa. Ale z tym wyjątkiem, że zadania dla gildii możemy wykonywać non-stop, czego nie można powiedzieć o fabularnych misjach. I co z tego, że „swoje” questy robimy zazwyczaj solo i męczymy się nawet po 15 minut, podczas gdy na GQ wpada 40k w około 3-5 minut. Jedyny minus to pieniądze, za które musimy przecież kupować ów scrolle (Guild Quest wymagają kasy), ale to chyba najmniejszy problem, bo w parenaście minut wydropimy jakiś głupi przedmiot, który sprzedamy i kupimy za niego kolejne zwoje.
Bezsensowna, nieprzemyślana rozgrywka, która krzywdzi: swoją prostotą, absurdalnością i zerowym poziomem trudności. W innych MMORPG, gracz, który osiągnie lvl cap jest uważany za no-life’a, ale ogara jednocześnie. Tutaj byle noobek, byle obszczymur może zostać takim ogarem, co sprawia, że jakość rozgrywki obniży się. Przecież jak robiłeś przez 40 godzin Guild Questy, to jakież masz pojęcie o innych systemach, kiedy poznałeś tylko podstawy, kilka mapek i piętnaście mobków na krzyż.
To samo tyczy się dropu, który jest absurdalny. W War of the Immortals, w którego przestałem grać zaledwie tydzień przed premierą GDO, unikalne armory, przedmioty, bronie, gemy (lvl 3) czy wreszcie boss pety wypadały baaaaaaardzo rzadko. Rzadko, to znaczy raz na kilkanaście, kilkadziesiąt rajdów. Sam czekałem na swojego Berusa kilka tygodni… A tu, swojego popila z szefa znalazłem… na drugim dungu, a moi koledzy z gildii maksymalnie za piątym. To ma być normalne? Normalnością nazywa się serwer, na którym 80% użytkowników lata z (naj)lepszymi petami? Chyba nie.
Meritum
Wstęp recenzji zakończyłem na słowach "miłość do Glory Desiny Online wybuchła równie szybko co gimnazjalna miłość", więc teraz czas dokończyć moją myśl. A brzmi ona: "wybuchła równie szybko co gimnazjalna miłość… i równie szybko się skończyła". Glory Destiny Online to MMORPG dobre na parę dni, przez które powinniśmy wbić maksymalny poziom, poczuć się pro, poszpanować swoim boss petem, pozabijać parę noobków na arenie i z honorem, bez smutku, wyjść i odinstalować grę. Będą to przyjemne dni, na pewno nie stacone, chociaż poczujemy pewien dyskomfort, głównie ze względu na podobieństwo do Eden Eternal i skopany system klas.
Nikt nie jest jednak doskonały…
4/6