Seesaw

Trzymany w ręku papieros właśnie dogasał a ostatnie smugi dymu kończyły oplatać twarz Andrzeja. "Zimno dzisiaj" - pomyślał - "trzeba by było się cieplej ubrać".

Ostatni raz rozejrzał się badawczo po okolicy - świat widziany z drugiego piętra starej kamienicy przypominał mu obrazy Muncha. "Wieczór. Na ulicy Karl Johan znowu wieczór" - roześmiał się. "Tak odległe to wszystko, że im się chce, że oni tak w tym zgiełku, jak mrówki - jedni szybsi od drugich. Ciekawe czy mam jeszcze papierosy?".

Zaczął padać śnieg. Andrzej szybkim ruchem zamknął okno. "k**wa, znów będzie błoto i znów będzie brudno".

Andrzej miał sześćdziesiąt lat i od mniej więcej tylu nie cierpiał wszystkiego co go otaczało. Stan ten utrzymywał się od dzieciństwa spędzonego na roli, gdzie jego jedyną rozrywką było słuchanie starej babki, która opowiadała o wojnie. Wojnie, w której to nawet w najmniejszym stopniu nie brała udziału (z racji, iż mieszkała w jakiejś zatęchłej małej wsi zapomnianej przez ludzi i Boga, pod jeszcze bardziej zatęchłym małym miasteczkiem gdzieś na kresach wschodnich) ale o której dużo czytała i słyszała - co, biorąc pod uwagę jej sędziwy wiek i mocno pomarszczone czoło, dawało jej prawo do uzurpacji wspomnień literackich bohaterów.

- Pamiętam, to było w 41, tak, w 41. Mocno wtedy padało. Po tym moście miały przejechać trzy niemieckie czołgi. Trzy! I wyobraź sobie, ja sama, trzymająca w rękach wysłużonego Lugera tego oficera, którego wcześniej udusiłam dusząc go i trzy niemieckie czołgi. No i co byś zrobił? No? Widzisz, a ja zrobiłam co zrobiłam i dzięki temu dzisiaj siedzę tutaj z Toba.

Na pytania "Co zrobiłaś babciu?" speszona staruszka zawsze odpowiadała to samo:

- To co musiałam, ale jesteś zbyt młody żeby o tym rozmawiać, powiem Ci jak będziesz starszy.

Oczekując na wyjaśnienia, Andrzej z wielką niecierpliwością wyczekiwał starości. I z każdym rokiem starzał się mniej więcej trzy razy szybciej niż jego rówieśnicy. Kiedy w końcu uznał, że jest już dostatecznie stary, jego babka nie mogła mu już nic powiedzieć. Andrzejowi umknął fakt, że kiedy on się starzał, babka także się starzała. A kiedy on w końcu się zestarzał, ona umarła. Tak w Andrzeju budował się cynizm i poczucie życiowej ironii. Andrzej nigdy nie narzekał na swoje życie. On narzekał ogólnie. Bo życie to mu się w sumie podobało. Lubił swoje pomarszczone ciało i myśli. Kochał swoją żonę, kochał dzieci i wnuki. Ale już rodziny, nienawidził. Na myśl o rodzinnych spotkaniach coś w nim wzbierało.

"Znowu trzeba będzie przyznać Annie, że wcale nie jest grubsza niż rok temu i wcale nie wygląda o rok starzej niż rok temu. Bo Ania, jest k**wa fenomenalnym dowodem na to, że czas jest relatywny. I znów trzeba będzie odkryć mecz z Anglią w 73 i zaśmiewać się z tych samych żartów. Janusz znowu będzie chciał pogadać o samochodach, które mnie wcale, a wcale nie interesują i z uporem maniaka będzie mi wmawiać, że Fiat jest lepszy od jakichś japońskich śmieci. Jakbym ja, k**wa, wiedział o czym on mówi. Dorocie trzeba będzie znowu przyznawać rację, że niema racji. Bo ona lubi nie mieć racji:

- Wiem, że jestem beznadziejna

- Nie, wcale nie ("Oczywiście, że k**wa tak")

- Wiem, że jestem głupia i straciłam życie z tym pijakiem

- Nie, wcale nie..("Oczywiście, że k**wa oczywiście, że tak")

- Nie? Naprawdę?

- Nie, wcale nie ("Oczywiście, że k**wa nie")

I te powykrzywiane w spazmatycznym, sztucznym uśmiechu twarze mizdrzące się do siebie nawzajem”

Andrzej nie znosił telewizji i polityki. Tylko raz zdarzyło mu się oglądać posiedzenie sejmu. Drugi raz się już nie zdarzyło, bo po pierwszym Andrzej całkowicie wykluczył możliwość oglądania czegokolwiek w telewizji.

- Panie Marszałku i najwyższa izbo, i izbo niższa i izbo średnia, średnia niższa i niższa a także najniższa. Chciałbym poruszyć kwestię bardzo ważną. W Polsce, znikają biedronki.

- To jakaś kpina! To nieprawda!

- Wiem, że to bolesna sprawa, ale radziłbym się nad tym zastanowić. W przeciągu dwudziestu lat, populacja biedronek zmniejszyła się o 2%! Biedronki są potrzebne Polsce. Biedronki przecież, są z nami od zawsze, więc jak one znikną, to zniknie zawsze. A to Panowie, oznaczało by nasz koniec.

- A co z Żubrami?

- Żubry nie są tak ważne jak biedronki.

- Jak nie? Przecież to nasz skarb narodowy!

- Proponuję aby utworzyć specjalną komisję do spraw znikania biedronek.

- I żubrów.

- I żubrów.. Komisję do spraw znikania biedronek i żubrów

- I pojawiania się kasztanów

- A co do jasnej cholery mają kasztany do biedronek i żubrów?

- Bo one są jesienią, a to właśnie jesienią biedronki i żubry najczęściej giną - co za tym idzie, pojawianie się kasztanów bezprecedensowo wpływa na znikanie biedronek i żubrów.

- Dobrze więc, proponuję aby utworzyć specjalną komisję do spraw znikania biedronek, żubrów i pojawiania się kasztanów w okresie jesiennym. Proponuję, by komisja składała się z dwustu-trzydziestu pracowników kopalni Wiesław.

- Dlaczego z nich???

- Słyszałem, że protestowali, bo chyba szanowny minister do spraw zewnętrznie wewnętrznych kopalni zamknął ostatnio tą właśnie kopalnie. Więc rozwiążemy dwa problemy jednocześnie.

- Bardzo dobrze!

Andrzeja nie obchodziły biedronki ani żubry, a kasztany lubił zbierać by potem bawić się wraz z wnukami. Andrzeja za to obchodziły inne sprawy. Obchodziła go przede wszystkim nienawiść do tych wszystkich brudasów, którzy kradli jego emeryturę.

"Jak ja nienawidzę tych brudasów, którzy okradają moją emeryturę" - zwykł rozmyślać - "Nic nie robią, całe dni piją, włóczą się od jednego baru do drugiego, sypiają z dziwkami, naciągają turystów a potem jeszcze zasiłek pobierają jakby im się należało - bo przecież przyczyniają się do wzrostu liczebności narodu. No jak w mordę strzelił. Oni k**wa i naród. Ja to bym ich wszystkich, razem z tymi brudnymi politykami wsadził na jedną łajbę i podpalił".

Kiedyś Andrzej przypadkowo zaczął ten temat w towarzystwie:

- ....wsadził na jedną łajbę i podpalił - skończył ścierając pot z czoła

- I co? Myślisz, że byś to wszystko zakończył? - odezwała się z pogardą Anna

- Tak, myślę, że tak.

- Przecież świat nie znosi dziur..

"Twojej na pewno"

- Co masz na myśli?

- Ludzie są już tacy, że zawsze czegoś szukają. Nie wystarczy im to co mają, gdy dopną jakiegoś celu zawsze rozglądają się za czymś innym. I tak, gdybyś usunął jednych polityków i jednych żebraków, szybko na ich miejsce znaleźliby się nowi - chętni zmiany w swoim życiu.

- To ich też bym podpalił!

- I co? W końcu zostałbyś Ty i paru Tobie podobnych. Musiał byś wybić całą ludzkość! Czy to poprawiło by Ci humor?

"Mogę zacząc od Ciebie, to na pewno poprawiło by mi humor"

- Zapewne.

- Bycie samym?

- Lepiej być samotnym niż żyć z bandą idiotów.

- Mówisz tak, bo nigdy nie byłeś sam.

- Ja J-E-S-T-E-M sam.

Andrzej nie lubił patrzeć jak jego żona płacze. Ale jeszcze bardziej nie lubił kiedy musiał ją przepraszać. Nie czuł się winny, dlaczego miałby się czuć winny za swoje poglądy? Przecież tak właśnie to czuł. Czemu miał być winny za to, że czuje się samotny? Gdyby człowiek obwiniał siebie za swoje uczucia, to nie zostało by mu nic więcej jak tylko śmierć. A Andrzej, nienawidził śmierci. Więc żona, która zmuszała go do przeprosin, zmuszała go także do nienawiści wobec niej. Andrzej przepraszał, ale w środku budowało się w nim napięcie. Coraz większe napięcie..

.................................

Popołudnie zmroził lód. Słońce zdawało się być kolejnym ostrym jak nóż soplem wiszącym u progu nieba. Na ulicach, prócz mrożącego krew w żyłach wiatru, dało się poczuć zapachy wydostające się z każdego mieszkania podmiejskiego blokowiska. Majestatyczna kompozycja bigosów, smażonych kiełbas, pierogów z mięsem, grzybami i kapustą dochodziła prawie wszędzie i prawie zewsząd. Świąteczny nastrój unosił się także w mieszkaniu Andrzeja. Tyle, że Andrzej nie lubił tego nastroju. Nie z powodu samych świąt, które uważał za znakomity pretekst do lenienia się i opychania przygotowanymi przez małżonkę potrawami. Andrzej, po prostu, nie lubił być miły.

- Potrzebuję czegoś… a wiem, że jeszcze nie usnąłeś…

Dobiegający go zza pleców, błagalny głos żony zmusił Andrzeja do przewrócenia się na drugi bok. Nie ukrywał zniechęcenia i zmęczenia, po całodniowym nic nie robieniu, które jak sam wielokrotnie powtarzał „jest najbardziej męczącą robotą na ziemi” a od którego najczęściej odrywała go żona i Jan. Jan był jego sąsiadem, którego Andrzej nienawidził bardziej niż rodziny, świątecznego nastroju, pracy i biedaków żebrzących na ulicach, ogólnie Jan był uosobieniem wszystkiego czego nienawidził Andrzej. Naturalnie i chorobliwie miły, świętobliwie dobry, ubrany w uśmiech z okładki jakiegoś szmatławca, pukał do drzwi w tych najmniej odpowiednich momentach. Przeszkadzając Andrzejowi w opieprzaniu się na kanapie, bądź w trakcie wykonywania jednego z zawiłych manewrów prowadzących do takiej zmiany pozycji aby dalej mógł nic nie robić. Wściekły Andrzej z początku udawał, że nie było go w domu. Zamykał drzwi na cztery spusty i kładł się aby dalej nic nie robić najciszej jak tylko potrafił. Po pewnym czasie, kiedy to Jan nie dawał jednak za wygraną, Andrzej podjął decyzję o konfrontacji ze swoim sąsiadem. Cały czerwony od nienawiści otworzył drzwi i syknął

- Co? No co?

- Chciałem się zapytać, co u sąsiada słychać

- Próbuje pracować. A pan, bardzo mi w tym przeszkadza.

- A. Nie wiedziałem, a co pan takiego robi?

- Nic nie robie.

- No, nie musi sąsiad przede mną niczego ukrywać. W końcu

żyjemy obok siebie już tyle lat…

- Ale ja nie robię nic

- Przecież powiedział pan, że bardzo panu przeszkadzam w

pracy

- No tak.

- Więc jednak coś pan robi?

- Tak, staram się nie robić nic.

- Pan chyba raczy ze mnie żartować.

- Nie, mówię całkiem poważnie. Staram się pracować tak, aby nic nie robić.

- Przecież to jakiś absurd. Jak można starać się nic nie robić?

- A próbował pan kiedyś?

- Przecież tego nie trzeba próbować, wystarczy nie robić nic. Od tak, położyć się i zdychać.

- A nie proszę pana, to nie takie proste. Jeżeli pan się położy, to pan się kładzie i leży. Odpoczywa pan – a nie, robi nic.

- Nie rozumiem pana.

- Co pan robi, kiedy pan się kładzie.

- No leżę.

- Więc jednak pan coś robi

- Nie, nie robię nic

- Leży pan

- No tak.

- Więc jednak pan coś robi.

- No.. ale

- A widzisz, a teraz postaraj się robić to tak, aby nic nie robić. To dopiero sztuka.

- No dobrze, więc kiedy pan przestaje nic nie robić? Chciałbym z panem porozmawiać.

- Najczęściej wtedy, kiedy pracuję.

- Ale wtedy niema pana w domu.

- I wtedy możemy porozmawiać.

- To kiedy mogę przyjść?

- Jak mnie nie będzie.

Drzwi uderzyły z ogromnym hukiem.

Jan stał jak wmurowany przed zamkniętymi drzwiami. Jego wrodzona dobroć nie pozwoliła mu obarczyć winą za całe zajście Andrzeja, lecz zrzuciła ten ciężar na niego.

- Co ja takiego zrobiłem.. kiedy mogłem go urazić? – powtarzał po cichu sam do siebie. Wyglądał zupełnie tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Podniósł dłoń aby zapukać jeszcze raz. „Może powinienem go przeprosić? Spytać się, co takiego zaszło.. Co go tak uraziło”. Jednak dzięki wrodzonemu instynktowi jego dłoń w ostatniej chwili cofnęła się. Jego wyobraźnia podsunęła mu obraz, na którym Andrzej, trzymający w jednej ręce Jana a w drugiej duży kuchenny nóż krzyczy w niebogłosy „Won!”. Jakże bardzo nieomylną wyobraźnię miał Jan.

Jan był dobrym człowiekiem, miał niewiele ponad 32 lata i tą dziwną chęć życia, którą przyćmiewał wszystkie problemy. Jak to w życiu oczywiście bywa, ta radość nie przynosiła mu nic więcej jak tylko kłopoty. Im bardziej Jan płonął energią życia, tym większy cień za sobą zostawiał.

Jak zjawił się na Ulissesa 3, mieszkania 22 – nikt nie wie. Pewnego dnia mieszkańcy po prostu położyli się spać, aby o poranku zobaczyć na swojej klatce uśmiechniętego, nowego sąsiada. Jan od razu polubił Andrzeja. Przez siwe włosy i zmęczony wzrok, wydał on mu się człowiekiem mądrym. Obdarzonym wiedzą nie tylko książkową ale także i życiową – i nie mylił się, Andrzej rzeczywiście posiadał pewne przymioty profesora życia. Andrzej za to, od razu znienawidził Jana. Wydał on mu się człowiekiem, którego się po prostu nie znosi – i mylił się, Jan był człowiekiem, którego się nienawidzi. Nienawidziła go nawet własna matka – i dawała temu upust za każdym razem, kiedy tylko mogła – a z faktu, iż mieszkała ona razem z Janem, zdarzało to się nader często.

- Janie, jesteś winny. – odezwała się, niczym kat stojący nad swoją ofiarą, matka

- Ale czego.. – przełknięcie śliny było teraz bardzo trudne – mamo?

- Jesteś winny a w dodatku beznadziejny!

- Co znowu zrobiłem?

- Czy to ważne Janie? Jesteś winny.

- Dlaczego? No ale z jakiego powodu? Mamo – łzy podchodziły do oczu Jana

- Bo ja tak mówię, a jeżeli ja tak mówię no to chyba tak jest.

- Ale co jest?

- Wątpisz w moją szczerość? – na twarzy matki zaczęły pojawiać się ślady żył, zwiastujące burzę. Jan od razu posmutniał, wiedział, że z tej sytuacji nie ma wyjścia.

- Nie, ale..

- Ale co? Ale jestem kłamcą? Tak?! Własną matkę o kłamstwo osądzasz! Myślisz, że mogłabym to zmyślić!

- Ależ skąd, nigdy, mamo!

- Łgarz! Kłamca! Najpierw mnie od oszustek wyzywa a teraz sam szydzi w żywe oczy! Właśnie tego jesteś winien – bycia sprośnym, beznadziejnym, amoralnym kłamcą! – zapadła krótka cisza.

- Mamo, przecież wież, że ja nigdy bym Cię nie okłamał..

- A więc mówisz, że nie jesteś winny? Więc ja Cię okłamuję? Tak?

- Nie, nie okłamujesz mnie. Ale też nie jestem kłamcą.

- Więc wychodzi na to, że to JA jestem winna. Dobrze, jeżeli mój własny syn mnie obwinia. Jeszcze dzisiaj spakuje się i wyjadę – twarz matki zmieniła się nie do poznania. Znikły wszelkie ślady nienawiści i wściekłości ustępując miejsca smutkowi i niewyobrażalnej, bijącej z oczu samotności. – własny syn mnie.. nie kocha. – widząc ten porażający smutek, Jan uronił kilka łez. Wiedział, że nie zostało mu nic innego jak poddać się, po raz kolejny przyjąć cios

- Ależ mamo, niczym Cie nie obwiniam – matka spojrzała na niego przez łzy -. Tak.. dobrze.. jestem winny. – wdychając powietrze, Jan przeciągał tą chwilę – Jestem kłamcą.

Dobroć niszczyła Jana, bo tak jak i on – była na tym świecie znienawidzona od samego początku.

Real life.Nic dodać, nic ująć.GJ.

Zaczne od zlych rzeczy, bo te zawsze najbardziej rzucaja sie w oczy i przez to najlatwiej o nich pisac.

W tekscie dostrzeglem jednego orta (moze byc wiecej), a do tego kilka zle trafionych przecinkow albo ich brak w miejscach, gdzie powinny sie pojawic. Zaznaczam, ze nie jestem ekspertem w tej materii, a wiec moge sie mylic, aczkolwiek w tym przypadku nie wydaje mi sie, aby tak bylo. Ale to akurat normalka, bo nie sposob wylapac wszystkiego z wlasnego tekstu, tym zajmuja sie inni, choc oczywiscie dobrze, kiedy opowiadanie jest schludne i zawiera jak najmniejsza ilosc bledow.

Teraz sprawa troche wazniejsza, bo o ile to, co napisalem na poczatku, jest kwestia kilku drobnych poprawek, o tyle temat, ktory chce teraz poruszyc, wkracza na zupelnie inny grunt. Popatrz, tak bardzo chcesz w tym krotkim tekscie zaznaczyc, jak bardzo negatywne nastawienie do swiata ma Andrzej, jak bardzo wszystko go irytuje, jak bardzo tego nienawidzi, ze ten ladunek takiego cynizmu i pogardy, ktory powinien wyzierac z tekstu, niespodziewanie ulega rozproszeniu. W tym przypadku cos nie zadzialalo, nie sprawdzilo sie to, co chciales osiagnac, bo zwyczajnie to zaznaczanie pogardy w kazdym kolejnym zdaniu, jest meczace i nudzi. Do tego sprawia, ze glowny bohater staje sie meczacy i nie budzi ani grama sympatii, a wydaje mi sie, ze nie taki byl cel, ze Andrzej mial zostac zabawnym cynikiem o cietym jezyku, bystrych uwagach, ktore obnazaja otaczajacy nas swiat. Jest zupelnie odwrotnie, ten koles, a moze nawet sam tekst, ze wzgledu na nagromadzenie tej nienawisci, osiaga zupelnie odwrotny efekt od zamierzonego. Za duzo tego. Na przyszlosc postaraj sie jakos inaczej opisac tego Andrzeja czy innego bohatera, nie w tak intesywny sposob i do tego bardzo doslowny. Nie wiem czy dobrze przekazalem swoje mysli, jesli tak, to mam nadzieje, ze sie ze mna zgodzisz, bo efekt jest odwrotny, niz to, co chciales osiagnac.

A teraz pozytywy. Swietny fragment o obradach sejmu, Ten absurd wylewajacy sie z tekstu, problematyka dreczaca politykow, no to wszystko swietnie zarysowane. Taka tragifarsa wyszla, oczywiscie na wiellki +. Bo malejaca populacja biedronek, to bardzo wazny problem! Swietnie to napisales.

Na plus pewien luz i plynnosc (choc nad tym musisz jeszcze popracowac, ale masz ku temu predyspozycje i pewna wyrobiona baze) w postrzeganiu rzeczywistosci i lekkim jej skrzywieniu, uwypukleniu, a potem zgnieceniu ciezkim buciorem. Mowa tutaj o fragmentach z babcia, gdzie padlo sformulowanie o tym, ze Andrzej byl starszy i starszy, ciagle oczekujac na wyjasnienia, zupelnie zapomnial, ze babka tez ulega wplywowi czasu, przez co nigdy nie dowie sie, co wlasciwie babka miala na mysli, opowiadajac o wojnie. Albo tekst o relatywnosci czasu, tez dobrze ujety.

A wiec: nie jest zle, choc musisz sporo popracowac. Szczegolnie nad przekazywaniem zamierzonych emocji, dawkowaniem ich w odpowiednich ilosciach. No i wiadomo, styl, slownictwo, rzemioslo jednym slowem. Ale to rozwija sie biernie, bo w trakcie czynnosci, ktore robimy przy okazji, dla przyjemnosci, takich jak czytanie ksiazek czy samo wlasnie pisanie opowiadan wraz z ich poprawianiem. Powodzenia.

Dziękuje za opinię i pomoc Dzz :)

Jednak nie jesteś taki zły jak Cie malowałem na początku. Przyznam, że parę błędów może się znaleźć, nie usprawiedliwia mojego lenistwa fakt, że pisałem tekst o 5 nad ranem ;)

Andrzej nie ma być postacią lubianą, a raczej takim odbiciem lęków i całej nienawiści, która drzemię w każdym z nas. Masz go tak samo nie lubić, jak nie lubisz siebie kiedy przeglądasz się w lustrze myśląc o wszystkich swoich kłamstwach, szyderstwach i maskach która zakładasz każdego dnia. Ma być satyrą wycelowaną na to co boli i porusza. Bo przecież jak można nienawidzić swojej rodziny? Można. Tylko tak często trudno się do tego przyznać. Jak można, mając dom, dzieci - czuć się samotnym jak palec? Można.

Andrzej ma być niesamowicie wulgarny w swoim zachowaniu i wypowiedziach. Ponieważ, tak bardzo w nim z osób które znamy. Z ojca, który zrzędzi na wszystko, z sąsiada co w oknie siedzi i wszystkich poprawia i obgaduje, z upierdliwego pana majstra co zna się najlepiej, z biznesmena egoisty i przede wszystkim z nas. Jest wiele książek, nowel, powieści, które pokazują jak dobry może być człowiek i jak przez dobre nastawienie dochodzić prawdy o samostanowieniu w świcie. Ja chce pokazać karykaturę tego wszystkiego. Przez bluzgi, ironię, cynizm i chamstwo.

Widzisz tam chociaż trochę, w którymś momencie, siebie i swoje myśli? To osiągnąłem swój cel.

Cz.2 ;)

Jak żałuję, że dopiero teraz to przeczytałem :) Naprawdę kawał dobrej roboty.

No ładnie ładnie :)

no fajne fajne postarałeś się ;]

Trzymany w ręku papieros właśnie dogasał a ostatnie smugi dymu kończyły oplatać twarz Andrzeja. "Zimno dzisiaj" - pomyślał - "trzeba by było się cieplej ubrać".

Ostatni raz rozejrzał się badawczo po okolicy - świat widziany z drugiego piętra starej kamienicy przypominał mu obrazy Muncha. "Wieczór. Na ulicy Karl Johan znowu wieczór" - roześmiał się. "Tak odległe to wszystko, że im się chce, że oni tak w tym zgiełku, jak mrówki - jedni szybsi od drugich. Ciekawe czy mam jeszcze papierosy?".

Zaczął padać śnieg. Andrzej szybkim ruchem zamknął okno. "k**wa, znów będzie błoto i znów będzie brudno".

Andrzej miał sześćdziesiąt lat i od mniej więcej tylu nie cierpiał wszystkiego co go otaczało. Stan ten utrzymywał się od dzieciństwa spędzonego na roli, gdzie jego jedyną rozrywką było słuchanie starej babki, która opowiadała o wojnie. Wojnie, w której to nawet w najmniejszym stopniu nie brała udziału (z racji, iż mieszkała w jakiejś zatęchłej małej wsi zapomnianej przez ludzi i Boga, pod jeszcze bardziej zatęchłym małym miasteczkiem gdzieś na kresach wschodnich) ale o której dużo czytała i słyszała - co, biorąc pod uwagę jej sędziwy wiek i mocno pomarszczone czoło, dawało jej prawo do uzurpacji wspomnień literackich bohaterów.

- Pamiętam, to było w 41, tak, w 41. Mocno wtedy padało. Po tym moście miały przejechać trzy niemieckie czołgi. Trzy! I wyobraź sobie, ja sama, trzymająca w rękach wysłużonego Lugera tego oficera, którego wcześniej udusiłam dusząc go i trzy niemieckie czołgi. No i co byś zrobił? No? Widzisz, a ja zrobiłam co zrobiłam i dzięki temu dzisiaj siedzę tutaj z Toba.

Na pytania "Co zrobiłaś babciu?" speszona staruszka zawsze odpowiadała to samo:

- To co musiałam, ale jesteś zbyt młody żeby o tym rozmawiać, powiem Ci jak będziesz starszy.

Oczekując na wyjaśnienia, Andrzej z wielką niecierpliwością wyczekiwał starości. I z każdym rokiem starzał się mniej więcej trzy razy szybciej niż jego rówieśnicy. Kiedy w końcu uznał, że jest już dostatecznie stary, jego babka nie mogła mu już nic powiedzieć. Andrzejowi umknął fakt, że kiedy on się starzał, babka także się starzała. A kiedy on w końcu się zestarzał, ona umarła. Tak w Andrzeju budował się cynizm i poczucie życiowej ironii. Andrzej nigdy nie narzekał na swoje życie. On narzekał ogólnie. Bo życie to mu się w sumie podobało. Lubił swoje pomarszczone ciało i myśli. Kochał swoją żonę, kochał dzieci i wnuki. Ale już rodziny, nienawidził. Na myśl o rodzinnych spotkaniach coś w nim wzbierało.

"Znowu trzeba będzie przyznać Annie, że wcale nie jest grubsza niż rok temu i wcale nie wygląda o rok starzej niż rok temu. Bo Ania, jest k**wa fenomenalnym dowodem na to, że czas jest relatywny. I znów trzeba będzie odkryć mecz z Anglią w 73 i zaśmiewać się z tych samych żartów. Janusz znowu będzie chciał pogadać o samochodach, które mnie wcale, a wcale nie interesują i z uporem maniaka będzie mi wmawiać, że Fiat jest lepszy od jakichś japońskich śmieci. Jakbym ja, k**wa, wiedział o czym on mówi. Dorocie trzeba będzie znowu przyznawać rację, że niema racji. Bo ona lubi nie mieć racji:

- Wiem, że jestem beznadziejna

- Nie, wcale nie ("Oczywiście, że k**wa tak")

- Wiem, że jestem głupia i straciłam życie z tym pijakiem

- Nie, wcale nie..("Oczywiście, że k**wa oczywiście, że tak")

- Nie? Naprawdę?

- Nie, wcale nie ("Oczywiście, że k**wa nie")

I te powykrzywiane w spazmatycznym, sztucznym uśmiechu twarze mizdrzące się do siebie nawzajem”

Andrzej nie znosił telewizji i polityki. Tylko raz zdarzyło mu się oglądać posiedzenie sejmu. Drugi raz się już nie zdarzyło, bo po pierwszym Andrzej całkowicie wykluczył możliwość oglądania czegokolwiek w telewizji.

- Panie Marszałku i najwyższa izbo, i izbo niższa i izbo średnia, średnia niższa i niższa a także najniższa. Chciałbym poruszyć kwestię bardzo ważną. W Polsce, znikają biedronki.

- To jakaś kpina! To nieprawda!

- Wiem, że to bolesna sprawa, ale radziłbym się nad tym zastanowić. W przeciągu dwudziestu lat, populacja biedronek zmniejszyła się o 2%! Biedronki są potrzebne Polsce. Biedronki przecież, są z nami od zawsze, więc jak one znikną, to zniknie zawsze. A to Panowie, oznaczało by nasz koniec.

- A co z Żubrami?

- Żubry nie są tak ważne jak biedronki.

- Jak nie? Przecież to nasz skarb narodowy!

- Proponuję aby utworzyć specjalną komisję do spraw znikania biedronek.

- I żubrów.

- I żubrów.. Komisję do spraw znikania biedronek i żubrów

- I pojawiania się kasztanów

- A co do jasnej cholery mają kasztany do biedronek i żubrów?

- Bo one są jesienią, a to właśnie jesienią biedronki i żubry najczęściej giną - co za tym idzie, pojawianie się kasztanów bezprecedensowo wpływa na znikanie biedronek i żubrów.

- Dobrze więc, proponuję aby utworzyć specjalną komisję do spraw znikania biedronek, żubrów i pojawiania się kasztanów w okresie jesiennym. Proponuję, by komisja składała się z dwustu-trzydziestu pracowników kopalni Wiesław.

- Dlaczego z nich???

- Słyszałem, że protestowali, bo chyba szanowny minister do spraw zewnętrznie wewnętrznych kopalni zamknął ostatnio tą właśnie kopalnie. Więc rozwiążemy dwa problemy jednocześnie.

- Bardzo dobrze!

Andrzeja nie obchodziły biedronki ani żubry, a kasztany lubił zbierać by potem bawić się wraz z wnukami. Andrzeja za to obchodziły inne sprawy. Obchodziła go przede wszystkim nienawiść do tych wszystkich brudasów, którzy kradli jego emeryturę.

"Jak ja nienawidzę tych brudasów, którzy okradają moją emeryturę" - zwykł rozmyślać - "Nic nie robią, całe dni piją, włóczą się od jednego baru do drugiego, sypiają z dziwkami, naciągają turystów a potem jeszcze zasiłek pobierają jakby im się należało - bo przecież przyczyniają się do wzrostu liczebności narodu. No jak w mordę strzelił. Oni k**wa i naród. Ja to bym ich wszystkich, razem z tymi brudnymi politykami wsadził na jedną łajbę i podpalił".

Kiedyś Andrzej przypadkowo zaczął ten temat w towarzystwie:

- ....wsadził na jedną łajbę i podpalił - skończył ścierając pot z czoła

- I co? Myślisz, że byś to wszystko zakończył? - odezwała się z pogardą Anna

- Tak, myślę, że tak.

- Przecież świat nie znosi dziur..

"Twojej na pewno"

- Co masz na myśli?

- Ludzie są już tacy, że zawsze czegoś szukają. Nie wystarczy im to co mają, gdy dopną jakiegoś celu zawsze rozglądają się za czymś innym. I tak, gdybyś usunął jednych polityków i jednych żebraków, szybko na ich miejsce znaleźliby się nowi - chętni zmiany w swoim życiu.

- To ich też bym podpalił!

- I co? W końcu zostałbyś Ty i paru Tobie podobnych. Musiał byś wybić całą ludzkość! Czy to poprawiło by Ci humor?

"Mogę zacząc od Ciebie, to na pewno poprawiło by mi humor"

- Zapewne.

- Bycie samym?

- Lepiej być samotnym niż żyć z bandą idiotów.

- Mówisz tak, bo nigdy nie byłeś sam.

- Ja J-E-S-T-E-M sam.

Andrzej nie lubił patrzeć jak jego żona płacze. Ale jeszcze bardziej nie lubił kiedy musiał ją przepraszać. Nie czuł się winny, dlaczego miałby się czuć winny za swoje poglądy? Przecież tak właśnie to czuł. Czemu miał być winny za to, że czuje się samotny? Gdyby człowiek obwiniał siebie za swoje uczucia, to nie zostało by mu nic więcej jak tylko śmierć. A Andrzej, nienawidził śmierci. Więc żona, która zmuszała go do przeprosin, zmuszała go także do nienawiści wobec niej. Andrzej przepraszał, ale w środku budowało się w nim napięcie. Coraz większe napięcie..

.................................

Popołudnie zmroził lód. Słońce zdawało się być kolejnym ostrym jak nóż soplem wiszącym u progu nieba. Na ulicach, prócz mrożącego krew w żyłach wiatru, dało się poczuć zapachy wydostające się z każdego mieszkania podmiejskiego blokowiska. Majestatyczna kompozycja bigosów, smażonych kiełbas, pierogów z mięsem, grzybami i kapustą dochodziła prawie wszędzie i prawie zewsząd. Świąteczny nastrój unosił się także w mieszkaniu Andrzeja. Tyle, że Andrzej nie lubił tego nastroju. Nie z powodu samych świąt, które uważał za znakomity pretekst do lenienia się i opychania przygotowanymi przez małżonkę potrawami. Andrzej, po prostu, nie lubił być miły.

- Potrzebuję czegoś… a wiem, że jeszcze nie usnąłeś…

Dobiegający go zza pleców, błagalny głos żony zmusił Andrzeja do przewrócenia się na drugi bok. Nie ukrywał zniechęcenia i zmęczenia, po całodniowym nic nie robieniu, które jak sam wielokrotnie powtarzał „jest najbardziej męczącą robotą na ziemi” a od którego najczęściej odrywała go żona i Jan. Jan był jego sąsiadem, którego Andrzej nienawidził bardziej niż rodziny, świątecznego nastroju, pracy i biedaków żebrzących na ulicach, ogólnie Jan był uosobieniem wszystkiego czego nienawidził Andrzej. Naturalnie i chorobliwie miły, świętobliwie dobry, ubrany w uśmiech z okładki jakiegoś szmatławca, pukał do drzwi w tych najmniej odpowiednich momentach. Przeszkadzając Andrzejowi w opieprzaniu się na kanapie, bądź w trakcie wykonywania jednego z zawiłych manewrów prowadzących do takiej zmiany pozycji aby dalej mógł nic nie robić. Wściekły Andrzej z początku udawał, że nie było go w domu. Zamykał drzwi na cztery spusty i kładł się aby dalej nic nie robić najciszej jak tylko potrafił. Po pewnym czasie, kiedy to Jan nie dawał jednak za wygraną, Andrzej podjął decyzję o konfrontacji ze swoim sąsiadem. Cały czerwony od nienawiści otworzył drzwi i syknął

- Co? No co?

- Chciałem się zapytać, co u sąsiada słychać

- Próbuje pracować. A pan, bardzo mi w tym przeszkadza.

- A. Nie wiedziałem, a co pan takiego robi?

- Nic nie robie.

- No, nie musi sąsiad przede mną niczego ukrywać. W końcu

żyjemy obok siebie już tyle lat…

- Ale ja nie robię nic

- Przecież powiedział pan, że bardzo panu przeszkadzam w

pracy

- No tak.

- Więc jednak coś pan robi?

- Tak, staram się nie robić nic.

- Pan chyba raczy ze mnie żartować.

- Nie, mówię całkiem poważnie. Staram się pracować tak, aby nic nie robić.

- Przecież to jakiś absurd. Jak można starać się nic nie robić?

- A próbował pan kiedyś?

- Przecież tego nie trzeba próbować, wystarczy nie robić nic. Od tak, położyć się i zdychać.

- A nie proszę pana, to nie takie proste. Jeżeli pan się położy, to pan się kładzie i leży. Odpoczywa pan – a nie, robi nic.

- Nie rozumiem pana.

- Co pan robi, kiedy pan się kładzie.

- No leżę.

- Więc jednak pan coś robi

- Nie, nie robię nic

- Leży pan

- No tak.

- Więc jednak pan coś robi.

- No.. ale

- A widzisz, a teraz postaraj się robić to tak, aby nic nie robić. To dopiero sztuka.

- No dobrze, więc kiedy pan przestaje nic nie robić? Chciałbym z panem porozmawiać.

- Najczęściej wtedy, kiedy pracuję.

- Ale wtedy niema pana w domu.

- I wtedy możemy porozmawiać.

- To kiedy mogę przyjść?

- Jak mnie nie będzie.

Drzwi uderzyły z ogromnym hukiem.

Jan stał jak wmurowany przed zamkniętymi drzwiami. Jego wrodzona dobroć nie pozwoliła mu obarczyć winą za całe zajście Andrzeja, lecz zrzuciła ten ciężar na niego.

- Co ja takiego zrobiłem.. kiedy mogłem go urazić? – powtarzał po cichu sam do siebie. Wyglądał zupełnie tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Podniósł dłoń aby zapukać jeszcze raz. „Może powinienem go przeprosić? Spytać się, co takiego zaszło.. Co go tak uraziło”. Jednak dzięki wrodzonemu instynktowi jego dłoń w ostatniej chwili cofnęła się. Jego wyobraźnia podsunęła mu obraz, na którym Andrzej, trzymający w jednej ręce Jana a w drugiej duży kuchenny nóż krzyczy w niebogłosy „Won!”. Jakże bardzo nieomylną wyobraźnię miał Jan.

Jan był dobrym człowiekiem, miał niewiele ponad 32 lata i tą dziwną chęć życia, którą przyćmiewał wszystkie problemy. Jak to w życiu oczywiście bywa, ta radość nie przynosiła mu nic więcej jak tylko kłopoty. Im bardziej Jan płonął energią życia, tym większy cień za sobą zostawiał.

Jak zjawił się na Ulissesa 3, mieszkania 22 – nikt nie wie. Pewnego dnia mieszkańcy po prostu położyli się spać, aby o poranku zobaczyć na swojej klatce uśmiechniętego, nowego sąsiada. Jan od razu polubił Andrzeja. Przez siwe włosy i zmęczony wzrok, wydał on mu się człowiekiem mądrym. Obdarzonym wiedzą nie tylko książkową ale także i życiową – i nie mylił się, Andrzej rzeczywiście posiadał pewne przymioty profesora życia. Andrzej za to, od razu znienawidził Jana. Wydał on mu się człowiekiem, którego się po prostu nie znosi – i mylił się, Jan był człowiekiem, którego się nienawidzi. Nienawidziła go nawet własna matka – i dawała temu upust za każdym razem, kiedy tylko mogła – a z faktu, iż mieszkała ona razem z Janem, zdarzało to się nader często.

- Janie, jesteś winny. – odezwała się, niczym kat stojący nad swoją ofiarą, matka

- Ale czego.. – przełknięcie śliny było teraz bardzo trudne – mamo?

- Jesteś winny a w dodatku beznadziejny!

- Co znowu zrobiłem?

- Czy to ważne Janie? Jesteś winny.

- Dlaczego? No ale z jakiego powodu? Mamo – łzy podchodziły do oczu Jana

- Bo ja tak mówię, a jeżeli ja tak mówię no to chyba tak jest.

- Ale co jest?

- Wątpisz w moją szczerość? – na twarzy matki zaczęły pojawiać się ślady żył, zwiastujące burzę. Jan od razu posmutniał, wiedział, że z tej sytuacji nie ma wyjścia.

- Nie, ale..

- Ale co? Ale jestem kłamcą? Tak?! Własną matkę o kłamstwo osądzasz! Myślisz, że mogłabym to zmyślić!

- Ależ skąd, nigdy, mamo!

- Łgarz! Kłamca! Najpierw mnie od oszustek wyzywa a teraz sam szydzi w żywe oczy! Właśnie tego jesteś winien – bycia sprośnym, beznadziejnym, amoralnym kłamcą! – zapadła krótka cisza.

- Mamo, przecież wież, że ja nigdy bym Cię nie okłamał..

- A więc mówisz, że nie jesteś winny? Więc ja Cię okłamuję? Tak?

- Nie, nie okłamujesz mnie. Ale też nie jestem kłamcą.

- Więc wychodzi na to, że to JA jestem winna. Dobrze, jeżeli mój własny syn mnie obwinia. Jeszcze dzisiaj spakuje się i wyjadę – twarz matki zmieniła się nie do poznania. Znikły wszelkie ślady nienawiści i wściekłości ustępując miejsca smutkowi i niewyobrażalnej, bijącej z oczu samotności. – własny syn mnie.. nie kocha. – widząc ten porażający smutek, Jan uronił kilka łez. Wiedział, że nie zostało mu nic innego jak poddać się, po raz kolejny przyjąć cios

- Ależ mamo, niczym Cie nie obwiniam – matka spojrzała na niego przez łzy -. Tak.. dobrze.. jestem winny. – wdychając powietrze, Jan przeciągał tą chwilę – Jestem kłamcą.

Dobroć niszczyła Jana, bo tak jak i on – była na tym świecie znienawidzona od samego początku.