Czyli z pamiętnika No-Lifera, gdyż po wejściu gry w fazę Open Beta przestałem panować nad rozporządzaniem własnego czasu, który w błyskawicznym tempie oddawałem na rzecz wirtualnej rozrywki. W międzyczasie, jak już udawało mi się oderwać od Vindictusa, zerkałem na nasze forum i stronę główną. Co się od razu rzuca w oczy? Mentalność typowego Polaka – dostaję długo wyczekiwaną grę, mało tego – twórcy oferują nam nowe możliwości, których nie spotkaliśmy we wcześniejszych wersjach i starają się dogonić te zagraniczne, tak szybko jak to tylko możliwe – a nasi drodzy rodacy i tak potrafią stwierdzić, że ta gra to nic innego jak nudny i schematyczny do bólu, nie innowacyjny mmo – w większości nawet nie testując gry a jedynie kierując się zdaniem innych, którzy z kolei zniechęcili się polityką firmy.
Jako, że redaktor naczelny mnie kocha, w tym miesiącu zlecił mi recenzje Vindictusa (przysięgam, nie nalegałem – to jego wina) tym samym dając mi możliwość skontrowania wszystkich argumentów, które przyczyniły się do przyklejenia etykietki „nudne” jednej z moich ulubieńszych gier.
Tylko trzy postacie? Brak złożonego systemu modyfikacji wyglądu? Co za syf!
Już kiedyś miałem okazję pisać recenzję na temat Vindictusa (była to praca próbna, dzięki której dostałem się do redakcji) i wtedy także broniłem systemu tworzenia postaci. Jest to w dużej mierze kwestia gustu – jeden gracz będzie się chciał utożsamiać z postacią i dopasowanie aparycji postaci do jego wyobrażeń będzie sprawą kluczową, inny natomiast może mieć gdzieś te wszystkie „suwaczki” od każdego elementu twarzy i woli się skupić na rozgrywce samej w sobie. Trzecia opcja – dla bardziej „oldschoolowych” graczy – to kwintesencja starych gier z gatunku RPG (pamiętacie Bezimiennego z Planescape Torment?) czyli bohaterowie z krwi i kości, którzy mają już własny charakter, własną historię i nie są tak bezbarwni i sztuczni jak postacie zrobione od stóp do głowy przez użytkownika. Tak jak wspomniałem wcześniej – każdy ma w tej kwestii swój gust, mi osobiście się nawet podoba takie rozwiązanie (niezwykle rzadko spotykane w MMO, swoją drogą).
Tak wygląda miasto podczas eventu związanego z Halloween - w grudniu oczekuję na Świętego Mikołaja...jako bossa.
Może i wygląda ładnie.. ale co z tego jak i tak ssie:
No tak, z tym określeniem spotykałem się nawet za często. Bo nie oszukujmy się, jak na darmową produkcję - gra prezentuje się pięknie. Skąd zatem to drugie określenie? Według mnie ludzie udając nader mądrych starają się pokazać swój obiektywizm – fakt, to proste zmieszać z błotem grę w którą się nie grało i napisać, że jest ładna patrząc na jakiś gameplay czy screenshot, żeby usprawiedliwić jakoś swoje wcześniejsze opinie. Bo niestety tak to właśnie wygląda, patrząc na to co ludzie pisali z czystym sumieniem mogę tak stwierdzić. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać gry tylko i wyłącznie dlatego, że samemu mi się podoba (sam w niej widzę wady – o tym później), ale litości – dlaczego tak nie cierpicie tej gry? Spotkałem się również z opiniami, że gra nie ma w ogóle klimatu. Patrząc na stylizację gry, wygląd arsenału jakim przyjdzie nam się posługiwać czy sama nawet architektura, która również spotykana jest niezbyt często w grach mmo – stylizowana na wzór wczesno średniowiecznego społeczeństwa, opierającego swoje religijne poglądy na legendach i mitach związanych z pogańskimi bóstwami, a to wszystko w oprawie, która przywołuje na myśl japońskie kreskówki, tyle że pod nieco bardziej realistycznym kątem.
Ścieżka dźwiękowa jest również nie gorsza, nadaje ona specyficzny klimat grze – niestety nie uświadczymy jej przez większość czasu spędzonego w Vindictusie - jedynie w mieście i przy określonych wydarzeniach w instancji (spotkanie głównego lub pobocznego bossa itp.), a szkoda, ponieważ podczas rozgrywki czuje się nieprzyjemną pustkę, słysząc tylko ostatnie okrzyki zabijanych potworów – które na pewno by się słuchałoby się lepiej w połączeniu z epicką muzyką.
Brak epickiej muzyki znużył Naleśnika - ten więc udał się na spoczynek.
Instancje są nudne, schematyczne i w ogóle fuj:
No tak – zabijanie setki mobów, żeby znaleźć jakiś tam śmieć i dostarczenie go zleceniodawcy za nagrodę, lub cały dzień bezsensownego grindu, żeby wbić pięć procent paska doświadczenia - wcale nie są nudne. Ale dynamiczna, innowacyjna, walka z ciekawym bossem na końcu jest – bo non stop walczy się w instancjach. Dokładnie w ten sposób widzę wypociny niektórych na temat „nudy” w Vindictusie, chyba zaczynam powoli wątpić w jakąkolwiek trafność uwag ze strony graczy. Gram w MMO już bardzo długo – i przez ten czas odkryłem, że najbardziej nie lubię monotonii, co już samo w sobie powinno mnie wykluczyć jako gracza MMORPG-ów. Już widzę jak garstka ludzi po przeczytaniu wcześniejszego zdania zacznie mnie wyklinać i krzyczeć, że jestem jakiś głupi bo przecież Vindictus jest bardzo monotonny – w końcu cały czas robimy jakieś dungeony, które w większości są takie same i muszę przyznać, że czasami powiewało nudą. Często w nowe gry „tłucze” z koleżką, którego znam praktycznie od piaskownicy i tak się składa, że oboje mamy przykry nawyk podczas dyskusji – tzw. „ja mam zawszę rację”. Grałem z nim w Vindictusa, podczas, gdy ja wbiłem już poziom maksymalny on zaprzestał gdzieś na poziomie osiemnastym, spytałem go dlaczego już nie gra – odpowiedział, że wszystko fajnie i ładnie, tylko gdyby w grze był otwarty świat to by od niej nie odchodził i w tym (jednym z nielicznych) wypadku przyznałem mu rację. Gdyby twórcy dodali taką możliwość, gra zyskałaby ogromnie na popularności (jeszcze do tego jakiś system Open World PvP – Mniam!). Sumując – nie jest źle, ale mogłoby być znacznie lepiej.
Jednym ze sposobów pokonania bossa, jest kopnięcie go w zad tak mocno, aż roztrzaska się o ścianę
Boguś Linda powiedziałby w tym momencie „I co wy ku*wa, możecie wiedzieć o bossach?” – no właśnie, ponoć wszystkie są takie same, nudne, łatwe (jak i same instancje, prawda?). Błąd, są takie jak opisałem wcześniej - ale tylko na początkowych etapach gry, dopiero w drugiej „strefie” instancji, poznałem co to walka z bossem - jak przyszło mi walczyć z wielkim misiem polarnym, przy którym jeden zły ruch kończył się nagłą śmiercią, a brak zgranej drużyny skutkował klęską całej wyprawy. W miarę postępu w grze, spotykamy to coraz lepszych „szefów”, na których musimy obierać coraz to bardziej wyrafinowane taktyki. Spotykałem się również z sytuacjami, gdzie najsilniejsi padali pod techniką „kupą panowie, kupą!” – czyli bezsensownego szarżowania całą drużyną na bossa, który pod naporem ciosów nie mógł za wiele zdziałać i szybko umierał – przypomnę jednak, że jest to szansa jedna na dziesięć i z reguły udaje się to na najłatwiejszym poziomie trudności.
Pamiętacie tego misia z Zakopanem? Już go tam nie ma..
No ale, gdzie tu PvP?
Jest, niestety w biednej formie – ale jest. Do naszej dyspozycji jest system pojedynków w trakcie przemierzania instancji, który sprawdza się o tyle dobrze, że możemy go skonfigurować na kilka różnych sposobów – tak więc jeśli chcemy rozegrać sparing z przyjacielem, który jest od nas silniejszy – obniżamy mu odrobinkę siłę ciosu, albo zwiększamy sobie. Całkiem fajny pomysł, ponieważ nikt nie może narzekać na brak balansu między postaciami, bo ktoś faktycznie lepszy może mu udowodnić, że go „rozłoży” nawet mając słabszy atak itp. Osobiście tylko czekam na tę chwilę, gdy twórcy w końcu wprowadzą jakieś areny, gdzie drużynowo będzie można porzucać się beczkami, sztachetami itp. (wyobrażacie sobie dwudziestu spear Lannów, obracających się równocześnie? Brr..)
NPC i inne zwierzęta:
Nie każdemu pasuje długotrwałe czytanie tekstu (chociaż w czasach gdzie nawyk ten zostaje powoli zapomniany – nikomu by nie zaszkodziło przyswoić trochę tekstu, nawet w grze) – bo w ten sposób najprędzej dowiemy się o co to tak naprawdę chodzi w fabule Vindictusa – co na dłuższą metę, może być faktycznie frustrujące i nużące, chyba, że ktoś jest cierpliwy i naprawdę interesują go historie bohaterów i wydarzeń w małym miasteczku, w którym dzieje się akcja gry. Rysunki NPCów są za to wykonane co najmniej fajnie, można nawet powiedzieć, że cieszą oko – co również jest rzadkim zjawiskiem w gatunku gier MMO. Fajnym elementem miasteczka Colhen, jest życie którym tętni. Z uwagi na małą przestrzeń cały czas spotykamy graczy, czy płatające się miedzy nogami szczeniaki lub małe kaczuszki.
ZłyNaleśnik - więcej akcji ujrzymy w nowej edycji Tańca z Gwiazdami.
O pierdółkach, do których przyczepiano się mniej:
Jako, że tekst kierowany był głównie do ludzi, którzy znają grę (albo przynajmniej tak twierdzą) w tej części zrekompensuję się nieco graczom, którzy z owym tytułem nie mieli jeszcze styczności.
Do rzeczy, które zapadły mi jeszcze w pamięć jako te fajne koniecznie muszę zaliczyć składanie sprzętu, który na siebie włożymy. Jest to niesamowicie oryginalny system, powalający na ziemię wszystkie te, które pozwalają na absurdy w stylu „znalazłem półtora ręczny miecz w wilku” albo „skórzane rękawice wypadły mi wczoraj z pięćdziesięciu-metrowego smoka”. Tu sprawa wygląda następująco: idziemy na bossa, zabijamy go, następnie bierzemy z niego materiały takie jak: skóra, futro, kawałek zbroi itp. Zanosimy określoną liczbę „matsów” do kowala i bęc! Składa nam zbroję, która elementami przypomina zatłuczonego przeciwnika – miodzio! Podobnie sprawa wygląda z orężem, niby taka błahostka, a naprawdę prezentuje się to świetnie.
Jeśli natomiast komuś się nie chce samemu „craftować” zbroi, może ją równie dobrze kupić w „Markecie” – niczym nie różniącym się od domów aukcyjnych z innych gier MMORPG.
Łowienie rybek nie tylko w realnym świecie musi być zarówno wymagające i jednocześnie relaksujące. W Vindictusie również nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wybrać się na rybki z towarzyszami broni – wymaga to jednak nieco więcej zręczności niż w prawdziwym życiu – polega ona bowiem, na strzelaniu w ryby harpunem! Raz złowimy rybkę, a innym razem szkatułkę, często z cennymi przedmiotami.
Póki co item shop nie doskwiera darmowym graczom, fakt faktem ułatwia on życie, ale nie oferuje nic bez czego nie moglibyśmy się obejść, tak więc nie ma strachu – bo za darmo możemy się nacieszyć grą, mam nadzieję, że to się nie zmieni – chociaż różnie to bywało w grach tego typu.
Co do balansu między klasami, ciężko tu mówić o takim zjawisku – gdyż bardzo wiele zależy od umiejętności gracza i sprawności z jaką posługuje się daną postacią. A jest tu czego się uczyć, bowiem wszystkie profesje posiadają osobną mechanikę gry! W ten sposób ataki Fiony w dużej mierze zależeć będą od kontrowania ciosów przeciwnika, Lann będzie musiał dużo się nabiegać i unikać ciosów, następnie zalewając wroga gradem własnych, a Evie mimo iż wytrzymałością nie grzeszy i będzie musiała sporo uciekać, może solidnie przyłożyć czarami. Różnice między postaciami nie wynikają tylko i wyłącznie ze statystyk i umiejętności - sposób sterowania różnymi klasami drastycznie się różni! Niech mi teraz ktoś powie, że walka w Vindictusie jest nudna i że któryś z fanów tej gry nie czeka na potężny system wspomagający PvP.
Naleśnik g*wno wie, a gra i tak ssie!
I pewnie z takimi komentarzami się spotkam, zarówno ja, jak i wielu innych graczy – którym gra się spodobała. Na koniec chciałbym zaznaczyć – rozumiem iż ktoś ma swój gust, że mu się nie podoba to i owo – macie do tego pełne prawo zarówno nie lubić jak i wyrażać swoje zdanie, ale na litość boską, nie mówcie, że ta gra jest zła – bo nie jest. Każdy kto poświęci jej więcej czasu przyzna mi rację (mam nadzieję), chyba, że jesteście jednymi z tych konserwatywnych graczy, dla których kwintesencją gatunku jest klikanie na klawiaturze 1,2,3 i tak do usranej śmierci. Vindictus ma swoje wady, takie jak przejawiająca się monotonia otoczenia, ale ma o wiele więcej zalet i innowacyjnych rozwiązań, na które na pewno wielu graczy tak długo czekało.
Ideał to nie jest, ale brakuje naprawdę nie wiele…
Podczas Open Bety czułem się lekko drewniany..
5/6
fuksiasty