Na samym wstępnie zaznaczę, że miałem mieszane uczucia zaczynając przygodę z ów serialem. I to wcale nie dlatego, że nie lubię amerykańskich remake'ów, które zazwyczaj chwytają jakąś produkcję, a potem ubierają ją w tandetne, kolorowe, amerykańskie 'ciuszki'. Bo tym właśnie 'Wilfred' jest, kopią australijskiego serialu. Jako ciekawostkę dodam, że tytułową postać zagrał ten sam aktor, Jason Gann, raczej nieznany szerszej publiczności, czemu? Dorobek aktorski Jason'a to jedynie 3 filmy i jeden gościnny udział w serialu, niewykluczone, że ta produkcja stworzy mu nowe perspektywy, w końcu kiedy nasze nazwisko wyświetlane jest zaraz obok Elijah'a Wood'a, o czymś to świadczy. Tak mowa o tym Elijah'nie Wood'zie, bardziej znanym jako Frodo Baggins, z ekranizacji Tolkienowskiej trylogii. Zresztą to również dość nietypowe, że wzięty aktor filmowy, postanowił zagrać w serialu, tym bardziej, że w ciągu kolejnych dwóch lat, do kin zawitają dwa kolejne filmy z jego udziałem, ponownie osadzone w krainie Śródziemia. Ale chwila, miałem w końcu wyjaśnić skąd moje mieszane uczucia przed pierwszym spotkaniem z 'Wilfred'em'. Otóż jeśli chcieli byśmy skrócić fabułę do minimum, to serial opowiada o gościu który rozmawia z psem. Dziwne, prawda? Jednak serial mnie wciągnął, już tłumacze dlaczego.
Otóż Wilfred jest normalnym czworonogiem, przynajmniej tak postrzegają go wszyscy poza Ryan'em, zakompleksionym trzydziestolatkiem, który nie potrafi odnaleźć się w świecie którym przyszło mu egzystować, kiedy Rayan postanawia (nieudolnie) odebrać sobie życie, w jego drzwiach pojawia się nowa sąsiadka, w raz ze swoim psem. Otóż nasz bohater odbiera jej pupila jako dorosłego mężczyznę w kostiumie psa, z zaakceptowaniem tego faktu na początku ma nie lada problem, jednak po pewnym czasie nawiązuje się pomiędzy nimi nić porozumienia.
Wilfred zaraża nowego przyjaciela swoim podejściem do życia, kierując się przy tym prostymi zasadami, mając w głębokim poważaniu ludzkie osądy.
Nie zrozumcie mnie źle, wcale go nie umoralnia, wręcz przeciwnie, sam jest typem hedonisty, ale uczy Ryan'a jak cieszyć się życiem, nie stroniąc przy tym od lekkich narkotyków i alkoholu. Oczywiście jego postać nie jest do końca 'uczłowieczona', co często przejawia się w zwierzęcych instynktach, niepokojach, odruchach, fobiach. To co go otacza postrzega bardzo podobnie do nas, jednak w pewien sposób zupełnie różnie.
To co mnie urzekło najbardziej to świat jaki udało się stworzyć twórcom, pełen groteski, a jednak wcale nie tak odległy od naszego. Serial nie jest typową komedią, jednak ma swój urok, niektóre momenty wzbudzały u mnie śmiech, w innych miałem w rażenie, że twórcy lubią bawić się metaforą przedstawianych przez siebie zdarzeń. Zresztą całość dawkują z rozwagą, w dwudziesto-kilku minutowych odcinkach, pomaga to wyeliminować uczucie przesytu.
Nie obiecuje, że 'Wilfred' przypadnie do gustu, bo nie jest dla każdego, wymaga od widza konkretnego poczucia humoru, jest również podany w specyficzny sposób, ale chyba jednak warto dać mu szansę. W końcu, jak to mówią - 'każdy pies ma swój dzień'.