Dzień 1
Nastał wieczór, wszyscy mieszkańcy Hardiga powoli zaczęli się już gromadzić na rynku, na którym to miała odbyć się egzekucja. Solidny drewniany stos czekał już na swą ofiarę, na którą mieszkańcy wioski dość jednogłośnie wybrali byczseka. Z biegiem czasu na rynku robiło się coraz bardziej tłumnie. Każdy był ciekawy dzisiejszego widowiska, od zarządcy osady po miejscowego pijaczynę, który właściwie nie mieszka nawet w Hardidze, a tylko w pobliskim rowie. Na samym końcu do tej rozochoconej grupy dołączyła główna atrakcja wieczoru – byczsek, w asysćie dwóch rosłych obwiesiów.
Na rynku rozgrzał gwar mieszkańców, zdało się usłyszeć najprzerówniejsze komentarze zaistniałej sytuacji:
„Ten byczsek wilkołakiem, takie chucherko?”, ktoś inny dodał „Przecie to nasz szanowny byczek, swój chłop, prawy i honorowy”.
Ale były też inne głosy:
„O tak właśnie czułem, temu to zawsze diabeł z oczu patrzał”, jeszcze inni mieli swoje własne priorytety „Kogoś trzeba było spalić, byczek, nie byczek – ważne, że mnie żeście nie spalili pijoki jedne”.
Gdy cała wioska tak wesoło obradowała, byczsek już od dobrych kilkunastu minut płonął na stosie – jednak nie wydał z siebie ani jednego dźwięku, chyba nie chciał przeszkadzać trwającym na rynku dyskusjom. Tłuszcz wytapiany z jego ciała kapał na rozrzażone kłody, które wydawały z siebie charakterystyczny skwierzący odgłos. Mineło jeszcze kilkanaście minut aż jego fizyczna powłoka została całkowicie zwęglona. Ludzie na rynku nieco zpoważnieli, ale tylko do momentu aż któryś z nich znowu otworzył usta:
„Spalilim, no spalilim, ale co teraz? Właściwie to czy to człowiek, czy to wilk to chyba by się spalił tak czy inaczej?”, całe szczęście z pomocą przybył pijaczyna z pobliskiego rowu „To ty głupi jakiś? Przecie jak to był by wilk to ogień byłby czarny jak smoła, a dym był by żółty. Albo może to ogień byłby czerwony a ciąło zwęgliło by się na niebiesko – właściwie to ja nie jestem ekspertem w tym wszystkich kolorach”.
Nagle z tłumu wyszła wysoka postać, co przerwało cały zamęt i znowu nastała cisza. Postać mężczyzny odziana była w długi czarny płaszcz i spiczasty kapelusz. Na plecach tajemniczy przybysz dzierżył kuszę, a u boku długi bogato zdobiony miecz. Nikt go tu wcześniej nie widział, nie wiadomo skąd ta postać przybyła, ale pewnym było, że to nie jest zwykły wieśniak. Wysoki mężczyzna nie odzywając się do nikogo słowem podszedł do zwęglonego ciała byczseka, oczyścił kości klatki piersiowej z resztek tkanki i powiedział:
„Macie tutaj wilka, spójrzcie na te kości klatki piersiowej – to wygląda bardziej jak płytowa zbroja niż jak żebra człowieka i to nie byle jakiego wilka, to był przywódca całej watahy...”
Po tych słowach mężczyzna powolnym krokiem odszedł poza mury otaczające Hardiga zostawiając wszystkich mieszkańców w głębokiej konsternacji. Jednak po tej chwili niedowierzania mieszkańcy pojęli, że dzisiaj ponieśli ogromne zwycięstwo, więc właśnie teraz powinno zacząć się świętowanie. Wszyscy zgodnie udali się do karczmy, gdzie gotowi byli pić całą noc, jednak pod drzwiami wyżej wspomnianego przybytku leżało rozszarpane ciało jakiegoś wątłego wieśniaka, po głębszej analizie okazało się, że tym nieszczęśliwcem był poczciwy Mariska. Mieszkańcy szybko zdali sobie sprawę, że jeszcze nie czas na świętowanie, bo starcie z krwiożerczymi bestiami dopiero się rozpoczęło...